piątek, 17 lutego 2012

Sekty - zjawisko społeczne i religijne

Od samego początku istnienia chrystianizmu różni ludzie- w różny sposób interpretowali naukę Jezusa z Nazaretu. Od samego początku brak było jednomyślności, czego ślady mamy już na kartach Nowego Testamentu por. (Mt 24:11; 2 Kor 11:26 N.P.). Mijały lata i następujące po sobie pokolenia, a inaczej myślących nie godzących się z nauką Kościoła Katolickiego jako Jedynego Depozytariusza i Stróża Świętej Wiary miast ubywać przybywało.

I tak jest po dziś dzień.

Chrześcijaństwo po prawie dwu tysiącleciach ukazuje się nam jako rozbite i skłócone. Obecnie funkcjonują w skali globalnej setki i tysiące różnorakich Kościołów, wyznań, sekt, które chociaż głoszą wiarę w Chrystusa, to jednak różnią się między sobą.

Czasem rozbieżności doktrynalne są minimalne, czasem zaś głębokie i rozległe niczym przepaść, której ani przeskoczyć ani nawet obejść się nie da, bo dotyczące podstawowych dogmatów.

Współczesny świat atakowany jest na rożne sposoby propozycjami wielorakich sekt i grup wyznaniowych odwołujących się do najróżniejszych koncepcji bóstwa, a próbujących znaleźć grunt dla swego rozwoju w społeczeństwach dotąd chrześcijańskich.

Zwrot ku nowym sektom lub pogańskim religiom daje się zauważyć także w byłych krajach komunistycznych Europy Środkowo-wschodniej.

Żeby zrozumieć to zjawisko czym jest w życiu jakiejś większej społeczności czy narodu musimy odpowiedzieć sobie na pytanie czym jest sekta, kult, kult destrukcyjny, herezja, schizma, apostazja, gdyż są to pojęcia bardzo ściśle ze sobą związane. Słowo herezja (hairesis), używane było na określenie takich ludzi którzy sprzeciwiali się powszechnie przyjętym zwyczajom i normom i tradycji apostolskiej.

W pierwotnym Kościele sektą nazywano grupy chrześcijan związanych ze szkołami filozoficznymi, powiązanymi w większy lub mniejszy sposób z judaizmem, o nastawieniu antychrześcijańskim w nauczaniu.

Słowo sekta ma pochodzenie przedchrześcijańskie. Wywodzi się z rabinistycznego judaizmu, gdzie było synonimem wszelkich ruchów i odłamów głoszących nauki przeciwne tradycji.

Źródłosłów jest pochodzenia łacińskiego od słów sequi, sectare, secare co znaczyło tyle co iść za kimś, naśladować, postępować, towarzyszyć, w drugim znaczeniu odcinać się od kogoś, odrąbywać, a w trzecim ujęciu etymologicznym dzielić.

Wiedząc, że w niektórych społeczeństwach słowo sekta nabrało przez wieki pejoratywnego znaczenia protestanccy anglosasi wprowadzili inne terminy na określenie kontestatorskich społecznie i religijnie grup są to: denominacja... (ang. denomination), kult (łac. cultus), które oznaczało dosłownie oddawanie czci lub okazywanie szacunku.

Encyklopedyczna definicja kultu ma postać:

Kult - to grupa ludzi opierająca swoje wierzenia na światopoglądzie wyizolowanej grupy przywódców, która zawsze zaprzecza centralnym prawdom chrześcijaństwa zawartym w Biblii

Według Waltera R. Martina kultem jest... grupa ludzi skupiona wokół czyjejś interpretacji biblii, charakteryzująca się poważnym odstępstwem od ortodoksyjnego chrześcijaństwa w kwestii głównych doktryn wiary chrześcijańskiej, a szczególnie prawdy o tym, że Bóg stał się człowiekiem w Jezusie Chrystusie (Martin Speaks Out of the Cults str. 17).

Znany socjolog Max Weber (1864-1920) definiuje Kościół jako instytucję zbawienia, sektę zaś jako grupę opartą na umowie.

Ernest Troeltsch teolog i filozof (1865-1923) antagonizuje te pojęcia na gruncie dialektyki. Według niego sekta i Kościół przedstawiają dwa kierunki rozbieżne już w zalążkach, u samego początku chrześcijaństwa.

Kościół (konserwatyzm) i radykalizm (sekta). Zamyka się to w dwu tradycjach Piotrowej i Janowej.

Pierwsza reprezentuje Kościół jako twór strzegący i obdarzający bogactwem środków zbawczych w postaci sakramentów, silnie scentralizowany i hierarchiczny w swej instytucji, spajany silną strukturą hierarchicznego kapłaństwa.

Druga tendencja Janowa odrzucająca świat w oczekiwaniu powrotu Chrystusa czasu milenium tysiąclecia szczęśliwości. Takie wspólnoty są w przeważających wypadkach mało liczebne, ponieważ nieodłącznym ich składnikiem jest poczucie wybraństwa członków, silny ascetyzm moralny, indywidualna świętość. Stanowią one zamknięte elitarne enklawy społeczne i religijne.

W takim ujęciu Kościół nieuchronnie podtrzymuje istniejący porządek społeczny. Jest depozytariuszem środków zbawienia. Człowiek zostaje włączony do wspólnoty Kościoła z chwilą chrztu. Kościół przekazuje naukę egzoteryczną naukę Jezusa tj. taką, która przeznaczona jest dla wszystkich, natomiast nauka ezoteryczna zarezerwowana jest dla wtajemniczonych. Każda z denominacji gnostyckich twierdzi, że jest tej wiedzy uwierzytelnionym depozytariuszem np.( Towarzystwo Teozoficzne, Białe Bractwo i inne).

Sekta z kolei jawi się jako wyraz sprzeciwu niższych warstw społecznych. U jej korzeni leży wola braterstwa, wspólnoty, równości, potrzeba dzielenia się dobrami. Opiera się na osobistym zaangażowaniu, na akceptacji etyki bardziej rygorystycznej, aniżeli ta będąca w Kościele.

Wybór dobrowolny i wzajemny, separatyzm i ekskluzywizm, identyfikacja z grupą, wspierana nadzorem i groźbą wykluczenia, elitaryzm, i uwierzytelnienie nadane przez samego Boga to są cechy najbardziej trafnie definiujące sektę.

G. Witaszek próbuje podać uniwersalną definicję, którą można byłoby zastosować do wszelkich sekt nie tylko o pochodzeniu chrześcijańskim. Według niego sekta to grupa, która charakteryzuje się własną wizją świata, różniącą się od wizji głoszonej przez ważniejsze religie świata. Wyznaje ona w absolutny sposób swoją wiarę doskonałości osobowej. Sprawuje całkowitą władzę nad adeptami i dyktuje w szczegółach reguły postępowania

Ks. Władysław Nowak w swej pracy Sekty w Polsce a Młodzież wychodzi z definicji zasugerowanej przez Sobór Watykański II, i widzi sektę jako grupę religijną, posiadającą własny, indywidualny światopogląd, wydzielony z nauk jakiejś wielkiej religii światowej, lecz z nią nie tożsamy.

Sektę definiuje także jako związek, szkołę, naukę, partię, z uwydatnieniem czynnika wyboru (mniejszościowej) prawdy. Podkreśla czynnik prozelityzmu, zamknięcia się w doktrynie i praktyce, odchodzenia od większości, a tym samym zrywającą z nią. Sekta wg niego posiada bardzo silne więzi wewnętrzne, wymóg bezwzględnej lojalności, ostrą izolację względem otoczenia, wynikającego z opozycyjnego systemu wartości.

Jean Ritche definiuje podgrupę tzw. sekt destrukcyjnych jako: ...ruch totalitarny, najczęściej podszywający się pod grupę religijną, kulturalną, terapeutyczną. Grupa wymaga od swoich członków całkowitego posłuszeństwa, oddania się idei, darmowej pracy dla grupy lub przywódcy. Dzięki zastosowaniu rozbudowanego systemu kontroli, zakazów i kar oraz technik psychologicznych doprowadza do całkowitej zależności adeptów, przy zniszczeniu związków rodzinnych i społecznych

Ponieważ określenie sekta oraz kult mają w pewnych środowiskach wydźwięk pejoratywny istnieje wśród religioznawców, i kapłanów tendencja do zastępowania tych zwrotów określeniem Nowe Ruchy Religijne (N.R.R ).

Żeby uznać jakąś organizację za religijną muszą być spełnione następujące warunki:

Grupa taka musi udzielać odpowiedzi na ostateczne pytania o sens istnienia, o zbawienie wieczne w trakcie historii, lub poza nią.

Musi przejawiać wiarę w istnienie Bytu nadprzyrodzonego, poza i ponad światem doświadczalnym zmysłowo, z którym można wejść w kontakt przez modlitwę lub kontemplację.

Zawierać ryty i obrzędy wyrażające cześć, przebłaganie czy prośbę w stosunku do owego Bytu nadprzyrodzonego i mające na celu osiągniecie zbawienia.

Nowe Ruchy Religijne są często określane jako nowe religie, religie marginalne, wolne ruchy religijne, alternatywne ruchy religijne, religie młodzieżowe.

Słowo nowe posiada w tym ujęciu kilka znaczeń. Ruchy religijne nie tylko dlatego są nowe, gdyż pojawiły się po II Wojnie Światowej ale również dlatego, że jawią się one jako alternatywa wobec religii oficjalnych i instytucjonalnych, wobec dominującej kultury.

Słowo nowe może również oznaczać NOWE dla nas; grupy hinduistyczne czy buddyjskie są dla Zachodu NOWE, gdy faktycznie z czysto historycznego punktu widzenia są one starsze od chrześcijaństwa.

Wreszcie NOWE, może oznaczać religie protestujące przeciwko ustalonej tradycji.

Obecnie przykładem dynamicznego rozwoju sekt jest także Polska.

Na polskim gruncie sekty dzielą się na:

1.Sekty o inspiracji judeochrześcijańskiej (milenarystyczno-apokaliptyczne): są to grupy oczekujące rychłego końca świata i tysiącletniego królestwa. Wykorzystują one Biblię w sposób hosztaplerski i wybiórczy. Przejawiają przy tym niekiedy całkowitą ignorancję wobec nauk biblijnych i egzegezy Pisma Świętego. W nauczaniu oficjalnym powołują się na wyłączną inspirację Biblii dla głoszonej przez siebie doktryny. Faktycznie decydujące znaczenie mają pisma założyciela. Najczęściej odwołują się te grupy do dosłownej interpretacji Ap. 20:4nn.. Często powołują się na inspirację Duchem Świętym (niektóre denominacje charyzmatyczne).

Do sekt pochodzenia judeochrześcijańskiego zaliczają się: Świadkowie Jehowy, Zrzeszenie Wolnych Badaczy Pisma Świętego, Świecki Ruch Misyjny Epifania, Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego, Polscy Badacze Pisma Świętego, Nowoapostolski Kościół w Polsce, Kościół Adwentystów Dnia Siódmego, Kościół Chrześcijan Dnia Sobotniego, Świecki Ruch Przyjaciół Człowieka Anioł Pański.

Istnieje także podgrupa, która odwołuje się do Nowego Mesjasza lub Nowego Objawienia. Są to następujące grupy: Maryjne Dzieło Pokuty (w Polsce tzw. Grupa Oławska), Ruch pod Wezwaniem Ducha Świętego dla Zjednoczenia Chrześcijaństwa Światowego (A.U.C.M.) czyli tzw. mooniści, Powszechna Wiara Bahai, Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich (mormoni).

Kościół Zjednoczenia ma wiele masek (ponad 50 nazw Organizacji-córek) pod którymi próbuje przenikać do różnych środowisk podszywając się pod następujące nazwy: Colegiate Association for Research Principles-/CARP/-(Stowarzyszenie Studenckie na Rzecz Metod Badawczych), Confederation of Associations for the Unity Societies in America- /CAUSA/- (Konfederacja Stowarzyszeń na rzecz Zjednoczenia Towarzystw w Ameryce), International Conference of the Unity of the Sciences (Konferencja Międzynarodowa na Rzecz Jedności Nauki), New World Singers (Piewcy Nowego Swiata), American Freedom Coalition (Amerykańskie Porozumienie Wolności), Kensington Gardens Art. Society (Towarzystwo Sztuk Pięknych Kensington Gardens) i in.

2. Sekty o inspiracji orientalno-mądrościowej: są to grupy inspirowane hinduizmem, buddyzmem, taoizmem, niekiedy islamskim sufizmem. Jezus Chrystus przedstawiany jest w nich jako jeden z wielu mistrzów duchowych, lub jako kolejne wcielenie Wisznu, Kriszny czy Maitrei. Koncentrują się one na przeżyciach mistycznych. Poprzez różne zabiegi (mantry, wykłady, techniki) dążą do wyzwolenia, spełnienia indywidualnego.Grupy te odzierają Jezusa Chrystusa z Jego cech Boskich i zbawczych.

Są to ugrupowania głoszące ideę samozbawienia, a tym samym uderzające w samą podstawę chrześcijaństwa i judaizmu. Podstawowe nauki opierają się na dwu filarach: monizmie i panteizmie.

Do tego nurtu można zaliczyć: Światowy Uniwersytet Brahma Kumaris, Międzynarodowe Towarzystwo Świadomości Kriszny, Instytut Wiedzy o Tożsamości Misja Czaitani, Instytut Wiedzy Transcendentalnej, Związek Adżapa Jogi, Tantra Joga, Joga Oddechowa, Amanda Marga, Misja Boskiego Światła, Towarzystwo Świadomości Duchowej Miłości, Ruch Świadomości Baba Ji, Stowarzyszenie Buddyjskie Zen Czogie, Karma Kagyu, Zen Soto, Kandzeon, Centrum Zen Kannon, Związek Buddystów Zen Sangha, Wspólnota Bez Bram Związek Buddystów Zen Rinzai, Jodo Shin (Szkoła Czystej Krainy), Szkoła Zen Kuan Um.

3. Sekty o inspiracji mądrościowej-zachodniej: są to grupy próbujące dokonać syntezy myśli Wschodu i Zachodu. Zaprzeczają one nie tylko wyjątkowości Jezusa, zniekształcają naukę o jego obecnej egzystencji do tzw. Świadomości Chrystusa, niekiedy nawet zaprzeczają historyczności Jezusa Chrystusa. Często oprócz monizmu i panteizmu przewijają się tam hasła animizmu i zabobonnych kultów przedchrześcijańskich. Reprezentują one nową religijność nową wizję człowieka Nowej Ery Ery Wodnika (New Age). Jest to wieloideowe imperium herezji i błędów w postaci Gnozy, Antropozofii, Teozofii, Ezoteryzmu, Okultyzmu, Astrologii, Magii, Wróżbiarstwa wielokrotnie potępiane i ośmieszane w pierwszych wiekach chrześcijaństwa w dziełach tzw. apologetów.

Do nurtu tego zliczamy: Zachodni Zakon Sufi, Subud, Stowarzyszenie Chrześcijańskiej Nauki, Wspólnota Religijna Lectorium Rosicrucianum Filia Międzynarodowej Szkoły Złotego Różokrzyża, Scjentologia (Scjentology), Loże Satanistyczne.

Nowe ruchy religijne(N.R.R.- sekty) wyrosłe na bazie chrześcijaństwa są grupami, które:

odrzucają dialog ekumeniczny interpretują Biblię na podstawie jakiejś jej części lub jakiś dodatkowych objawień, możliwość zbawienia zawężają tylko do własnych członków odrzucają wiarę w Trójcę Świętą i Jezusa Chrystusa jako Zbawiciela, znamionuje je eschatologiczna orientacja, oraz brak ciągłości w historii grupy z historią chrześcijaństwa.

Jeżeli chodzi o kulty orientalne zasadniczo dzielą się one na wisznaitów i sziwaitów które z kolei dziel asie na wiele sekt. Wisznaici jako najwyższego z boga uważają Wisznę (i jego awatary-czyli wcielenia), Wszystkie tzw. Szkoły wisznaickie upatrują w miłowaniu boga (bhakti) drogę do wyzwolenia, a wyżeczenie się świata uważają za najlepszy sposób jego uzyskania.

Sziwaizm jest rozbity na wiele grup. Głosi hasła pluralistyczne w warunkach zachodnioeuropejskich mniej aktywny

Cechy osobowości i charakteru jakie mogą być powodem chęci poszukiwania kontaktu z sektą są:

egocentryzm, infantylizm, niedojrzała osobowość, brak realnych planów życiowych, mała odporność na sytuacje stresowe, odczuwanie silnej potrzeby afiliacji i uznania, a także przewodzenia i imponowania w środowisku rówieśniczym, kompleksy niepowodzenia seksualne i chęć seksualnego wyżycia się i perwersji, fascynacja muzyką i tekstami, obrzędowością, rytuałami i symboliką.

Niebagatelne znaczenie ma także wrażliwość religijna, poszukiwanie celu i sensu życia, potrzeba Absolutu, życia wewnętrznego, wspólnoty na ludzką miarę, utożsamiania się z kimś lub z czymś, potrzebę pewności i bezpieczeństwa, uczestnictwa i zaangażowania.

Jeżeli człowiek tych wyżej wymienionych cech duchowości i potrzeb psychicznych nie znajdzie we własnej wspólnocie religijnej będzie bardziej skłonny ulec wysiłkom werbowników nowych religii.

Technik werbunku jest wiele i są one zróżnicowane w zależności od indywidualnych predyspozycji i oczekiwań osoby poddanej presji werbownika. Począwszy od prostych gestów przekupywania, uwodzenia, zastraszania, paraliżowania woli, wymuszanie bezwzględnego posłuszeństwa, stwarzanie wizji szybkiego osiągnięcia profitów duchowych lub materialnych, wskazaniem technik i sposobów na osiągniecie zdrowia fizycznego czy też poznania tajemnych- ukrytych przed ogółem społeczeństwa tajemnic i prawd. Technika taka jest także zapełnianie maksymalne czasu osoby werbowanej i później członka nowej grupy nie pozwalającej w konsekwencji na moment refleksji czy samotności.

Wielogodzinne mantrowanie (początkowo atrakcyjne) doprowadza w ostateczności do zatracenia poczucia upływającego czasu, niezdolnością do buntu, czy innej formy przeciwstawienia się.

Do bardziej wyrafinowanych sposobów ubezwłasnawialniania osób- bez ich świadomego przyzwolenia są: techniki pozwalające na przekazywanie informacji na odległość bez użycia środków technicznych, wykorzystywanie najnowocześniejszych badań nad wykorzystaniem zdolności zapamiętywania, poszerzania świadomości, wykorzystania możliwości wpływania na podświadomość, nad wymuszaniem indywidualnego i zbiorowego posłuszeństwa, zdolnością do wywołania w człowieku aktów agresji, indywidualnej i grupowej przemocy, także nad pozbawieniem w świadomości człowieka odpowiedzialności człowieka za własne czyny w sytuacji manipulacji psychotechnicznej.

Wykorzystuje się też wyniki badań nad możliwościami podporządkowania się presji, oraz zdolności do egzystencji w ekstremalnych warunkach (hałas, infradźwieków), które mają za zadanie doprowadzić adepta do zaniku krytycyzmu i prawidłowego reagowania społecznego. Środki techniczne wsparte socjotechnikami sugestią (hipnoza, metoda bodźców podprogowych, wdrukowywanie, propagowanie treści i poglądów poprzez nieustannie powtarzanie) na różnym poziomie, presją werbownika i grupy, zniewoleniem, uzależnieniem, zarówno w sensie dosłownym i mentalnym.

Techniki te wykorzystywane są także w świecie reklamy handlu, marketingu, propagandzie politycznej.

Stan zmienionej świadomości (fiksacja) jednoznaczny jest z wyłączeniem zdrowego rozsądku, zdolności do oceny sytuacji, zanikają wtedy wszelkie mechanizmy obronne, co prowadzi w konsekwencji do całkowitego posłuszeństwa i podporządkowania się nowym mocodawcom przy przekonaniu o jedynej słusznej racji- jedynej prawdzie.

Opracował:
Dariusz Fras 

BŁĘDNA KONCEPCJA ESCHATOLOGICZNA

PIOTR STARMACH CR    SOSNOWIEC

BŁĘDNA KONCEPCJA ESCHATOLOGICZNA
W SEKTACH O CHARAKTERZE
ADWENTYSTYCZNYM I APOKALIPTYCZNYM


TEKST W PONIŻSZYM  LINKU 

 KONCEPCJE ESCHATOLOGICZNE 

wtorek, 14 lutego 2012

STRATEGICZNA WALKA DUCHOWA

 STRATEGICZNA WALKA DUCHOWA MIASTO DLA CHRYSTUSA JACEK JURECZKO
 
Kilka dni temu odnalazłem w Internecie[1] tekst Walka duchowa według nowego paradygmatu Kazimierza Sosulskiego, jednego z przywódców Kościoła zielonoświątkowego w Polsce (prezbiter okręgu centralnego). Pismo bardzo ciekawe i bardzo pouczające. Dzisiaj Kościół zielonoświątkowy odcina się od czegoś, co na początku lat dziewięćdziesiątych było praktykowane w zborach zielonoświątkowych. Sam swego czasu brałem udział w otaczaniu nocą miasta, w modlitwach za poszczególne ulice, domy…
Jednakże bardzo cieszy obecna ocena tego zjawiska. Pomijam oczywisty fakt, że brat Kazimierz uważa nas, katolików, za niewierzących[2], co nikogo nie powinno dziwić ani tym bardziej gorszyć. Nawet jeżeli niektórzy w rozmowach z nami twierdzą, że katolik może być zbawiony (90% członków Kościoła zielonoświątkowego to byli katolicy), czyni to – nie twierdzę, że zawsze – dla zagajenia rozmowy i usunięcia podejrzenia o uprawianie prozelityzmu. Niemniej, wracając do tematu, pismo brata Kazimierza jest cenne i pouczające.
Co to jest „terytorialna walka duchowa” i kto się tym zajmuje?
O co właściwie chodzi propagatorom „terytorialnej walki duchowej”? Otóż C. Peter Wagner z organizacji Spiritual Warfare Prayer Network pragnie stworzyć „globalny Kościół apostolski” pod rządami nowych, światowych „apostołów i proroków”[3]. C. Peter Wagner jest jednym z wykładowców w Fuller Theological Seminary w Pasadenie, w Kalifornii. Jednym z przedmiotów wykładanych na tej teologicznej uczelni jest „Konfrontacja mocy (nieprzyjaciela)”. Ciekawy przedmiot! Uczestnicy wykładów C. Petera Wagnera mogą się nauczyć m.in. sporządzania duchowych map. Na czym to polega? Otóż „duchowy geograf” przemierza dany kraj i nanosi na ową mapę cmentarze, jaskinie, bary alkoholowe, miejsca wzmagania się grzechu itp. A kim jest drugi z propagatorów ruchu „wstawienników”? George Otis jest autorem kilku pełnych pasji książek o tematyce przebudzeniowej. W 1991 roku wydał książkę pt. Ostatni z olbrzymów: zdjęcie zasłony okrywającej islam i czasy ostateczne, w której upowszechnia ideę sporządzania duchowych map. W 1990 roku spotkał jednego z misjonarzy pracującym w Maroku. Ów misjonarz skarżył się na małe efekty swojej apostolskiej służby. G. Otis postanowił dociec, dlaczego w jednych miejscach głoszenie Ewangelii przynosi lepsze, a w innych miejscach gorsze owoce. Doszedł do wniosku, że za taki stan odpowiedzialne są moce ciemności i demony terytorialne. Człowiek – według Otisa – rodzi się „neutralny” duchowo i nie jest obciążony żadnym grzechem. Człowiek jest w stanie sam wybrać, komu chce służyć, i dopóki wyraźnie nie odda swojego życia szatanowi, pozostaje pod stałym i delikatnym wpływem Ducha Świętego. Człowiek nie upada w wyniku swoich grzechów, lecz z powodu pozostawania pod wpływem jakiegoś ducha związanego z danym terytorium czy rodziną. Z tego wynika potrzeba nie tyle głoszenia Ewangelii, która jest w stanie zmienić życie, ale konieczność stoczenia duchowej walki ze złymi duchami. Okazuje się, że nasze złe samopoczucie, depresja są spowodowane WYŁĄCZNIE wpływem złych duchów. Podobnie naucza P. Wagner, twierdząc, że szatan wyznacza wysokie rangą złe duchy do „opiekowania” się danym terytorium. Każdy naród posiada swojego „duchowego opiekuna”[4].
Historia sporządzania „duchowych map”[5]
W 1989 roku John Dawson z Międzynarodowej Koalicji Pojednania opublikował swoją pionierską książkę pt. Zdobywanie naszych miast dla Boga. Kluczowym pojęciem w tej książce jest jedność. Dawson jest żarliwym adwokatem rasowego, etnicznego i kulturowego pojednania.
W 1990 roku Otis ukuł termin „tworzenie map duchowych” (spiritual mapping). W 1990 r. opublikował swoją książkę Ostatni olbrzym, w której wyjaśnił szerzej to pojęcie.
W 1993 roku została wydana książka Toma Whita Burzenie warowni, jak również książka Hawthorne’a i Kendricka Marsz modlitewny: Modlitwa w miejscach historycznych z jednoczesnym wglądem w ich duchową przeszłość (Praying On Site with Insight). To właśnie zadanie jest proponowane jako wstępny warunek radykalnej przemiany miast.
Także w 1993 roku Grupa Wstawienników Otisa przeprowadziła pierwszą Północnoamerykańską Konsultację na temat tworzenia map duchowych wpływów w Waszyngtonie.
W 1994 r. Otis przyjął rolę koordynatora działu tworzenia map duchowych wpływów na Zjednoczonym Marszu Modlitewnym A.D. 2000. W tym samym roku idea tworzenia map duchowych wpływów została przedstawiona na pierwszej Międzynarodowej Konferencji na temat modlitwy i duchowej walki w Anaheim, w Kalifornii.
W 1995 r. George Otis przedstawił ideę tworzenia map duchowych wpływów setkom delegatów podczas Ogólnoświatowego Kongresu Światowej Ewangelizacji (GCOWE 95) na plenarnej sesji pt. Modlitewne śledztwo. W tym samym roku organizacja „Czyńcie Uczniami Wszystkie Narody” (DAWN) rozpoczęła nauczanie na temat zasad tworzenia map duchowych wpływów podczas seminariów pt. Zdobądź miasto (City Reach). W książce Teda Haggarda Podstawowy cel (Primary Purpose), opublikowanej w 1995 r., jest mowa o tym, że w danym mieście tak się może zmienić klimat, że ludziom z tego miasta trudno będzie pójść do piekła.
Także w 1995 roku zostały opublikowane przez Grupę Wstawienników Warownie Okna 10/40, by wspomóc „podróżujących” w ich wysiłku modlitwy powiązanej z przeszłością konkretnych miejsc.
W 1997 r. zostało wydane Burzenie warowni w twoim mieście Petera Wagnera oraz Zmierzch labiryntu Georga Otisa. Ta druga pozycja mówi o duchowej ciemności miast, jak również przedstawia metody tworzenia map i konfrontacji z mocami ciemności.
W 1998 roku zostało otwarte Obserwatorium ze składnicą map duchowych wpływów w Światowym Centrum Modlitwy w Colorado Springs, w amerykańskim stanie Kolorado.
Także w 1998 r. Grupa Strażników zainicjowała projekt Starożytnych Ścieżek w Lynnwood, w stanie Waszyngton.
W 1999 r. po raz pierwszy zostało pokazane w Stanach Zjednoczonych wideo Przeobrażone miasta (Transformation) Otisa, a później zostało ono rozprowadzone po świecie. W filmie tym analiza czterech społeczeństw jest przedstawiona jako namacalny dowód sukcesu zjednoczonej, wstawienniczej modlitwy i strategicznej, duchowej walki.
Także w 1999 r. Otis wydał książkę pt. Poinformowane wstawiennictwo (Informed Intercession) z poradnikiem na temat, jak przemienić swoje miasto czy region dla Boga. W tym samym roku została wydana i bardzo była polecana przez Otisa książka Jacka Denisona Zdobywanie miast (City Reaching). Jest w niej mowa o koncepcji kościoła-miasta.
Od 1991 do 1999 roku dr Wagner podczas swoich wykładów w Fuller Theologiccal Seminary School of World Mission (kurs MC551) nauczał na temat map duchowych wpływów jako istotnego elementu skutecznej misji. Około 800 – 900 pastorów, liderów i zwykłych wierzących uczono na tym seminarium podstaw zagadnienia map duchowych wpływów.
W 2000 roku nowe praktyki duchowej walki zostały przedstawione wraz z teorią tworzenia map duchowych wpływów. Najbardziej znaczące, jak i najbardziej kontrowersyjne było aktywowanie daru prorokowania oraz podkreślenie roli proroków i apostołów. Proroctwo ma umożliwiać Kościołowi możliwość widzenia więcej, niż mówią zgromadzone informacje i dane demograficzne. Prorocy słyszą sekrety Pana i ogłaszają Jego czas działania, podczas gdy apostołowie są wysyłani po to, by mobilizować Kościół.
W 2001 roku Grupa Strażników Otisa wydała drugą kasetę wideo Przemienione miasta II, by przedstawić dalsze dowody skuteczności strategii tworzenia map duchowych wpływów i duchowej walki w burzeniu demonicznych warowni i promowaniu przebudzenia, jedności i społeczno-ekonomicznych zmian w społeczeństwach całego świata.
Duchowa jedność
Propagatorzy ruchu upatrują zwycięstwa w walce duchowej poprzez zerwanie z podziałem i zjednoczenie się na modlitwie. Niestety, nie dowiadujemy się, na czym owa jedność ma polegać oraz w jaki sposób pokonać różnice doktrynalne. Jak już wspomniałem na początku, jednym z celów P. Wagnera jest doprowadzenie do założenia „globalnego Kościoła apostolskiego”. Nie będzie chyba dużym nadużyciem, jeśli tego rodzaju tezy podsumuje się następująco: musimy porzucić swoje denominacje i przyłączyć się do „nowych” apostołów. Czy na tym polega budowanie jedności? W każdym mieście powinny pojawić się zunifikowane kościoły, które będą w stanie modlić się DOKŁADNIE w taki sposób, w jaki nauczają P. Wagner, G. Otis czy A. Mendez.
Zbawienie miast
Według Otisa jest możliwe zbawienie całego miasta bez fizycznej zgody wszystkich mieszkańców! Wystarczy sporządzić duchowe mapy, rozpoznać „duchowego opiekuna”, czyli złego ducha, związać konkretne duchowe moce – i zbawienie miasta staje się faktem. Nasze miasto może być tak wolne od złych duchów, że „ludziom z tego miasta trudno będzie pójść do piekła”.
Niektóre tezy „wstawienników”[6]
1.
Jezus czeka na swój Kościół. Wszystko to, co upadek człowieka w grzech odebrał ludzkości, Jezus – poprzez swój Kościół – przywróci i naprawi. Kiedy Kościół położy pod swoimi stopami wszystkich nieprzyjaciół Chrystusa, to wtedy dopiero Chrystus zostanie zesłany z Nieba na ziemię jako objawiona Głowa tego fizycznie zmartwychwstałego i przemienionego Kościoła.[7]
Autor tej wypowiedzi Bill Hamon jest bardzo szanowanym nauczycielem i „apostołem” ruchu „wstawienników”. Trudno uwierzyć, że tego typu wypowiedź nikogo nie dziwi i nie budzi wzmożonej czujności. Wystarczy przecież przeczytać fragment z 1 Listu św. Pawła do Koryntian (1 Kor 15,25-26), aby ze zdumieniem stwierdzić, że autorowi cytowanej wypowiedzi chyba coś się pomyliło! To nie Kościół (Oblubienica), lecz Jezus, Pan (Oblubieniec) ma położyć pod swoje (nie Kościoła) stopy wszystkich swoich wrogów. Nigdzie nie znajdziemy w Piśmie stwierdzenia, że Kościół ma kogokolwiek „kłaść pod swoje stopy”. Jak widać, pokonanie złego przez Kościół (a jakże!) miałoby być koniecznym warunkiem powrotu Jezusa.
2.
Uważamy, że duchowa walka nie ogranicza się do obrony przed atakami wroga, ale że to my mamy go atakować i (z)wiązać, żeby móc zebrać łupy i uwolnić jeńców (doprowadzić do poznania Boga); Łk 11,20-22; Iz 61,1-2.
Można się cieszyć, że „wstawiennicy” starają się oprzeć swoja naukę i praktykę na Biblii. Niestety, jak to czasami bywa, są to tylko teksty-preteksty. Zachęcam do przeczytania proponowanych odnośników. Nie potrzebujemy, na szczęście, przeprowadzać głębokiej egzegety tekstu, aby dojść do jednoznacznego wniosku, że zarówno cytowany fragment z Ewangelii wg św. Łukasza, jak i z Księgi proroka Izajasza odnosi się do osoby Jezusa-Mesjasza.
Misją Jezusa było ogłoszenie Dobrej Nowiny o Bożej miłości wszystkim ludziom pozostającym w ciemności (niewola demoniczna?) Służba Jezusa nie polegała na wyganianiu demonów, konfrontacji itp. Działo się to jakby mimochodem – podczas głoszenia miłości Ojca. Nawet gdybyśmy chcieli powołać się na zakończenie Ewangelii Marka i na tej podstawie budowali naukę o „konfrontacji mocy”, musielibyśmy jasno stwierdzić, że owa „konfrontacja” dokonuje się „przy okazji” głoszenia Dobrej Nowiny.
Atakowanie wroga – według moich własnych obserwacji – polega na krzyczeniu, tupaniu i można mieć wrażenie, że demon odejdzie wtedy (i tylko wtedy), jak go zakrzyczymy.
3.
Wierzymy mocno, że ciemność duchowa na poszczególnych obszarach posiada swoje duchowe korzenie, dające mocom ciemności prawo działania. Uważamy, że dobrze jest takie korzenie (pierwotne przyczyny) wyśledzić w historii – na tym właśnie polega tworzenie duchowych map. Uważamy, że wiedza taka pomaga we właściwym ukierunkowaniu modlitw i pokuty, szukaniu Bożego przebaczenia i odnowy. Wiele z takich korzeni sięga bardzo odległej historii, czasem sprzed kilku wieków.
Kolejne nieporozumienie. Jak widać, z przytoczonej tezy wynika, że nasza modlitwa bez owej wiedzy może być nieskuteczna. Najlepiej, jak poznamy całą historię naszego miasta – wtedy będziemy mogli wiedzieć, jaką taktykę modlitewną zastosować. Czy w ten sposób faktycznie nasza modlitwa będzie skuteczniejsza? Być może, w drzewie na mojej posesji mieszka jakiś demon byłego żołnierza niemieckiego lub, być może, ktoś kiedyś „przeklął” mój dom – i w ten sposób demon nabrał prawa do zamieszkiwania w moim domu?
Swego czasu „wstawiennicy” spalili obrazy Matki Bożej na miejscu ich kultu (Częstochowa i Licheń), pokonując w ten sposób demona o imieniu „Matka Boża”. Zgroza!
„Przeobrażone miasta”
W kręgach charyzmatycznych (katolickich i protestanckich) krąży kaseta[8] opowiadająca o niebywałych czynach naszego Pana, Boga: zbawione miasta, pozamykane więzienia, żadnych przestępców – po prostu raj! Ktoś jednak zadał sobie trud sprawdzenia „efektów”, o których opowiada film:
Dzięki wspomnianemu filmowi - pisze zielonoświątkowy pastor - odwiedzamy cztery miejscowości (dwie w Ameryce Płd., jedną w USA i jedną w Afryce), które przeżyły „transformację”. Hasło brzmi: „Czy możemy zmienić duchowe DNA (budowę genetyczną) danego miasta?” Okazuje się, że możemy. Tak można sądzić na podstawie przedstawionych tam faktów. W Gwatemali jednym z dowodów Bożego nawiedzenia miasteczka Almolonga są olbrzymie warzywa i owoce, które teraz tam rosną. Ktoś z wierzących sprawdził tę sprawę. Okazuje się, że miejsce to jest znane naukowcom z tego powodu, że stosuje się tam w nadmiernych ilościach chemikalia, które nie są obojętne dla zdrowia tamtejszej ludności. W świetle tego faktu nie można się dziwić, że rozmiary warzyw nie robią na nich wrażenia. Inna przyczyna wielkich plonów to także to, że do połowy lat 90. ów kraj znajdował się w stanie wojny, co miało wpływ na wcześniejsze złe plony.
O mieście Cali, w Kolumbii, dowiadujemy się z filmu, że przebudzenie miało w nim tak szeroki zasięg, że zniknęła mafia handlująca narkotykami, można bezpiecznie chodzić nocą po ulicach itp. Czy te przedstawione w filmie skutki są trwałe? Okazuje się, że niestety nie. Sytuacja w mieście jest teraz gorsza niż kiedykolwiek przedtem. Występująca w filmie żona zamordowanego pastora ostatnio napisała w swoim liście do znajomych, że musi chodzić z obstawą, gdyż morderca jej męża (który jest na wolności) otwarcie głosi, że zamorduje również ją i jej córki. Nabożeństwa są teraz często atakowane przez satanistów i inne bandy, co zagraża bezpieczeństwu wierzących (grozi to nawet likwidacją niektórych zborów) i wymaga interwencji policji. Obecną sytuację owa żona zamordowanego pastora (która sama jest teraz pastorem) określiła następująco: „Przerażająca ciemność zawisła nad naszym miastem. Sytuacja gospodarcza i polityczna jest gorsza niż kiedykolwiek przedtem” – napisała to w październiku 1999 r.
Film Przeobrażone miasta powstał w 1999 roku w Stanach Zjednoczonych i jego głównym celem jest przekazanie nam przesłania George’a Otisa, przedstawiciela The Sentinel Group, że można się nauczyć sposobu, w jaki dzięki mocy modlitwy będziemy w stanie osiągnąć rezultaty podobne do tych, o jakich mówi film.
Po obejrzeniu całego filmu możemy mieć wrażenie, że oto znaleźliśmy klucz do przeprowadzenia Wielkiego Przebudzenia w naszych miastach. Sam otrzymałem kasetę z propozycją wzięcia udziału w modlitwach za miasto. Przedstawione miejscowości to wspaniałe owoce skutecznej modlitwy i nie pozostaje nam nic innego, jak zakrzyknąć „Alleluja” – i już za kilka dni miasto będzie „zdobyte dla Pana”. Czy rzeczywiście film ukazuje całą prawdę o „przeobrażonych miastach” i czy rzeczywiście są one przeobrażone?
Rozczaruje się ten, kto spodziewa się pełnego mocy działania naszego Pana, Jezusa, i pokuty osób rozpoznających swój grzeszny stan. Nic z tego! Główną rolę w filmie zajmują demony, szatan i „wojownicy Pana”, którzy toczą zawzięte boje z przeciwnikiem naszego zbawienia. Walka z demonami, z mocami ciemności, to jest to, co najbardziej oddaje atmosferę tego filmu. Modlitwa w jedności podczas wielkich zgromadzeń religijnych polega na pokonywaniu mocy ciemności rządzących w powietrzu. W filmie nie ma mowy o grzechu i prawdziwym odwróceniu się od grzechu, i zwróceniu się do Pana. Czy na tym polega zdobywanie miast dla Chrystusa?
Nie można pominąć również tego, że film nie opisywał wydarzeń jednego roku, ale kilkunastu lat.
1. Kali w Kolumbii
Czy miasto Kali (Cali) w Kolumbii jest bardziej świętym miastem od Wrocławia? Z przekazu wideo dowiadujemy się o pełnym wiary życiu pastora nazwiskiem Julio Ruibal i jego żony Ruth. Możemy zobaczyć stadion pełen rozmodlonych ludzi i relację z zabójstwa pastora Julio, z którego zrobiono męczennika za wiarę, choć w rzeczywistości poniósł śmierć w wyniku utarczki o posiadłość.
Według scenariusza filmu najpierw musimy rozpoznać wroga i taką drogę zaproponowano mieszkańcom Kali. Ludzie mieli rozpoznać, które moce duchowe są „aktywne” w ich miejscu zamieszkania i nazwać po imieniu złe duchy, które uczyniły sobie „warownie” wokół miasta.
W filmie wspomniano, że na pierwszym spotkaniu modlitewnym w Kali ludzie nie wierzyli w skuteczność tej modlitwy. Widać, że nie liczy się spotkanie z Panem i wiara w Jego moc, tylko wiara w skuteczność takiej a nie innej formy modlitwy. Kto chce doświadczyć podobnych skutków, musi zastosować podobne metody.
G. Otis stwierdził, że królestwo Boże zstąpiło na Kali i, jak mniemam, pozostaje tam do dzisiaj. Czy rzeczywiście tak jest? Oczywiście nie!
Szczerze mówiąc nikomu nie życzę takich rezultatów (i takiego „królestwa”) jak te opisane w wiadomościach ze zboru Ekklesia z Kali w Kolumbii:
Zbór w Kali potwierdza wiadomości, jakie pojawiają się w środkach masowego przekazu w USA. Patrząc na to po ludzku, sytuacja polityczna i ekonomiczna wydaje się być coraz gorsza. Tak naprawdę, to w niedzielę, zanim jeszcze wyjechałam w tę podróż, przeżyliśmy podczas nabożeństwa napad partyzantów. Być może duchowa walka w Kolumbii jest teraz tak zacięta, ponieważ kraj ten stanowi „bramę wjazdową” do reszty południowoamerykańskiego kontynentu. Patrząc na to po ludzku, sytuacja wygląda beznadziejnie. Wielu ludzi, ze względu na taką ocenę, opuszcza kraj, w tym niektórzy pastorzy. Z każdym dniem widać coraz wyraźniej, że tylko nadnaturalna Boża interwencja, poprzez Jego Kościół, może zmienić zły kierunek, w jakim zmierza ten piękny kraj. W imieniu kolumbijskiego Kościoła proszę Was o modlitwę. Módlcie się, żeby wierzący nie stracili nadziei, żeby kontynuowali trwanie w jedności i byli pełni wiary, która widzi to, co niewidzialne i niemożliwe, tak jakby już stało się rzeczywistością. Jezus jest jedyną odpowiedzią. Potrzebujemy waszych modlitw.[9]
Trudno opisać Kali, skoro ciemność (ogarniająca miasto) jest „ciemnością głęboką”, na którą składają się ciągłe porwania, bomby podkładane w samochodach i inne akty przemocy, chaos, recesja ekonomiczna i ciągły niepokój, o którym tak szybko informują nas media w serwisach wiadomości zagranicznych. Rzadko kiedy, jeśli w ogóle, mowa jest o tym, co czyni Pan, aby przyprowadzić ludzi do swego Królestwa i dla swojej chwały. Mimo że nadal przeżywamy trudne chwile, Pan działa w sercach mężczyzn i kobiet. […] w trakcie trwania tego trudnego okresu przechodzenia z nielegalnej, opartej na handlu narkotykami gospodarki finansowej do zdrowego i błogosławionego systemu ekonomicznego. I w miarę jak Kali nadal jest zmieniane dzięki Ewangelii, to się (naprawdę) stanie! […] Razem zobaczymy zmienione CAŁE MIASTA dzięki mocy naszego Pana Jezusa Chrystusa![10]
Z drugiej strony, parę dni temu człowiek, który nadal nam grozi (i ogłasza publicznie, że to on zabił Julio), rozpoczął nową budowę tuż koło naszej posiadłości. W przeszłości starał się zdobyć nasz teren. Ogrodzenie z drutu kolczastego podłączonego do prądu zostało zniszczone, więc musieliśmy je wymienić. Natychmiast ów sąsiad zaczął grozić naszym pracownikom i zborownikom, wykrzykując, że „przysporzy nam kłopotów” razem ze swoimi wspólnikami w liczbie 50 mężczyzn, jakich podobno ma na swoje zawołanie. Zapytał, czy chcemy kolejnej śmierci. I dodał, że zdobędzie naszą posiadłość (wjazd do naszej kaplicy) i zablokuje nam dostęp. Musieliśmy wynająć strażników, by w ogóle móc dokończyć te prace! Prosimy was o modlitwy o ochronę. To wydarzenie tylko podkreśla, jak ważny jest projekt ukończenia budowy ściany naokoło naszej 6-akrowej posiadłości. Nasze granice muszą być jaśniej ustalone i zaznaczone.[11]
A czy uporano się z sektami? Cytat z wiadomości zboru Ekklesia:
Satanistyczne grupy napadają na zbory i chrześcijan, szczególnie w Kali. Niektóre zbory ucierpiały z powodu wielokrotnych ataków” – powiedział Consuelo Zuluaga, pracownik społeczny Justapaz.[12]
W mieście nadal działa mafia narkotyczna:
Sześciu przywódców narkotykowego gangu siedzi obecnie w więzieniu. Jednak mafia się zreorganizowała dzięki temu, że dwóch z jej założycieli nadal działa w Kali. Jeden z nich czyni to z więzienia. Inni przywódcy gangu przenieśli swoje „operacje” w pobliże Kali. Prowadzą je też w pozostałych regionach Kolumbii, a przez to, że szajka ta się zdecentralizowała, trudniej jest ją teraz wykryć i unieszkodliwić. Rebelianci (sprawujący opiekę nad handlem narkotykami) zaatakowali wiele zborów w Kali (już po nakręceniu filmu), powodując zamknięcie niektórych z nich. Z gazetki zboru Ekklesia wynika, że FARC (partyzanci) prawdopodobnie postrzegają ewangelicznych chrześcijan jako sprzymierzeńców USA. Grupa rebeliantów zamknęła zbory, a tam gdzie wyraziła zgodę na nabożeństwa, narzuciła im godzinę policyjną (18.00) i zabroniła jakiejkolwiek publicznej aktywności religijnej na terytorium znajdującym się pod jej kontrolą. ELN (druga grupa partyzantów) zaatakowała świątynię Kościoła katolickiego i porwała 140 wiernych.
Jak widać, miasto Kali – jak każde – zmaga się ze swoimi problemami.
2. Kiambu w Kenii
Drugim miastem jest miasto Kiambu w Kenii. Możemy posłuchać wywiadu z pastorem zboru „Jaskinia Modlitwy” (skąd taka piękna nazwa?) i dowiedzieć się, że miejscowa czarownica[13] opuściła miasto w skutek pełnej wiary modlitwy wierzących, a pastor stwierdził, że kiedy została złamana moc ducha czarów, nad miastem zaczęła się unosić Boża obecność. Co to za unosząca się w powietrzu Boża obecność? Czy to możliwe i jak to rozpoznano? Sukces, pomyślność – oto co teraz tu widzimy. Wniosek: „sukces” to imię boga. Jeżeli ktoś cierpi, to znaczy, że Bóg go opuścił? Czyżby św. Paweł, św. Piotr i inni cierpiący za Ewangelię cierpieli w samotności? Bez Boga?
3. Hamet w Kalifornii
Trzecie miasto to Hamet w Kalifornii. W tym mieście głównym problemem był „duch współzawodnictwa”, który wiązał ludzi. Oczywiście, po rozpoznaniu problemu wystarczyło zwrócić się bezpośrednio do owego demona i nakazać mu „wyprowadzenie się z miasta”.
4. Almolonga w Gwatemali
Ostatnie miasto przedstawione w filmie to Almolonga w Gwatemali, w którym – jak dowiadujemy się z filmu – 8 osób na 10 to ludzie zbawieni[14].
Jak w tym mieście manifestowało się zwycięstwo nad miejscowymi duchami? Otóż, przedstawiono nam wielkie (większe niż normalnie) warzywa. Pominięto natomiast fakt stosowania szkodliwych środków chemicznych do nawożenia ziemi.
Podsumowanie
Na koniec G. Ostis mówi: Jeżeli wasza miejscowość ma się stać miejscem wizytacji Ducha Świętego, należy podjąć te właśnie kroki, aby ją na to przygotować. Powinniśmy się modlić, aby Bóg zwiększył nasz apetyt na czynienie rzeczy, które przyciągają Jego obecność: jest to jedność, świętość, wiara i pokora. Musimy dbać o naszych liderów, którzy mają wspólną wizję, wspieraną przez fachowe modlitwy poinformowanych wstawienników.
Musimy zastosować te same metody, aby osiągnąć podobne skutki. Jak widać, całą winę za zło na świecie ponoszą chrześcijanie, którzy nie stosują powyższych metod. Musimy zacząć chodzić po górach, szukając demonów, i wyprawić krucjaty modlitewne na miejscach starodawnego kultu (np. na Ślęży). Potrzebujemy mądrych wstawienników, którzy zaopatrzą nas w duchowe mapy. Proponuję, abyśmy rozpoczęli otaczanie naszych miast – być może, niezłym byłoby zakupienie trąb (patrz przykład Jerycha) – i ogłaszali upadek „duchowych” murów wokół naszych miast.
Owa kaseta przynosi swoje „owoce” w katolickich wspólnotach charyzmatycznych. Któż z nas nie chciałby widzieć zbawionego Wrocławia, Poznania, Gdańska, Nowego Targu, Warszawy… To bardzo chwalebne i dobre pragnienie. Jak jednak uzgodnić to z Biblią? Nigdzie nie znajdujemy tego typu starań. Sam Jezus nie doprowadził do zbawienia CAŁEJ Jerozolimy, Nazaretu czy Kany Galilejskiej. W Biblii mamy tylko jeden przykład nawrócenia się całej społeczności miejskiej – Niniwa. Co znamienne, Jonasz wcale nie stoczył duchowej walki o to miasto. Po prostu ogłosił Boży wyrok nad miastem – nie demonom, lecz ludziom – i wyniku zwykłego zwiastowania Niniwa rozpoczęła pokutę.
Propagatorzy „terytorialnej walki duchowej” ogłaszają, że cały kontynent europejski będzie wyzwolony spod wpływu ciemności, a „kluczem do wyzwolenia” ma być… Polska. To wspaniałe, że Pan ma takie cudowne plany dla naszego kraju! Tylko, czy na pewno to Pan ma takie plany, czy raczej przywódcy ruchu „duchowych komandosów”, którzy liczą na nasze zauroczenie „namaszczonymi” zachodnimi kaznodziejami?
W tym kontekście przytoczmy słowa znanego kaznodziei pentekostalnego Dawida Wilkersona z początku lat 90.:
Cały Kościół w Ameryce, mimo swej zjednoczonej akcji przeciwko pokazom filmu „Ostatnie kuszenie Chrystusa”, nie zdołał im zapobiec. Czy nasze modlitwy w ciągu ostatnich 25 lat rozprawiły się z grzechem aborcji w tym narodzie? Nie, obecnie jest gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Istnieją jednak chrześcijanie, którzy ogłaszają, że zdobędziemy cały świat dla Chrystusa. Ale nie słyszałem jeszcze, żeby udało im się zdobyć chociaż jeden kraj.
Jak to zwykle na wojnie, postanowiono powołać do istnienia „komandosów” i „szpiegów” (nawiasem mówiąc, dosyć specyficzny – czytaj: niebiblijny – charyzmat), których głównym zadaniem jest przeganianie demonów z jaskiń, gór, cmentarzy (!) Ma to przygotować grunt pod Wielkie Przebudzenie. Okazuje się, że najpierw musimy wypędzić wszystkie demony z Wrocławia, a dopiero w dalszej kolejności głosić Ewangelię. W tym celu należy „opalikować” nasze miasto, aby przypadkiem przepędzone demony nie zechciały do nas wrócić. I – co ciekawe – paliki musza być przygotowane podczas duchowego rytuału. A oto przepis:
1. Nad każdym palikiem musimy odprawić tygodniowa modlitwę
2. W paliku musimy umieścić objawiony przez Boga fragment Pisma Świętego
3. Paliki muszą zostać wbite przez przywódcę miejscowego kościoła
W ten oto sposób jesteśmy już na zawsze zabezpieczeni przed powrotem demonów. Chętnym dokonania tego rytuału muszę rozczarować – dopóki ludzie się nie nawrócą, demony nie odejdą i… zawsze mogą wrócić!
Czy tak postępował Jezus? Najpierw posyłał komandosów na teren wroga, a potem wkraczał z Dobrą Nowiną? Nic podobnego. Głoszenie Ewangelii stwarzało przestrzeń działania Boga. Stąd sama obecność Jezusa doprowadzała do konfrontacji.
Czy tak postępowali apostołowie? Nic podobnego nie znajdziemy w Dziejach Apostolskich.
Jedną z głównych cech „wstawienników” jest bardzo agresywna modlitwa polegająca praktycznie na wyrugowaniu modlitwy błagalnej na rzecz modlitwy rozkazu. Już nie należy prosić Boga o zbawienie naszej rodziny, ale domagać się od szatana, wrzeszcząc na niego, oddania naszych najbliższych.
O ile nie ma nic złego w modlitwie za kraj, za miasto, za parafie, o tyle zupełnie nieuzasadnione jest domaganie się Bożej interwencji. Bóg nigdy nie pozwoli sobą manipulować i nie wypełni naszej – nawet bardzo pobożnej – zachcianki. Musimy powrócić do swojego miejsca w Kościele – to Jezus jest Głową, a nie my. Jeżeli chcemy decydować o losach świata, stajemy w miejsce Boga, a to jest już okultyzmem pod czystą postacią.
Każdy z nas doświadcza osobistego spotkania z Bogiem, i to powinno skłaniać nas do troski o naszych sąsiadów czy miasto. Powinniśmy jak ojciec wiary dopytywać, błagać Boga o zbawienie wszystkich ludzi. Nie bądźmy obojętni na los tych, którzy mają poważne problemy. Kto, jak nie nasz Pan, może ulżyć ich cierpieniom?
Wystrzegajmy się postawy roszczeniowej względem Pana panów i Króla królów. Krytyka wewnątrz ruchu zielonoświątkowego powinna obudzić naszą czujność.
Wokół nas spotykamy wiele przykładów wróżenia z Biblii, zgadywania woli Bożej, domagania się od Boga spełnienia obietnic zawartych w Piśmie. Pokusa nadużycia Słów Życia jest bardzo realna i wcale nie niemożliwa.
A oto cytat z bardzo „namaszczonej” książki wydanej w Polsce, a konkretnie w Jeleniej Górze:
Pamiętaj, Abraham nazwany został wiernym i sprawiedliwym, ponieważ powoływał do bytu to, czego nie było (Rzym. 4:17-18). Twoje wyznanie Pisma w wierze powoła do bytu rzeczy, o które się modlisz.[15]
Tak, ten cytat pochodzi z chrześcijańskiej książki i nie jest to błąd w tłumaczeniu, z którego wynika interpretacja: „twoje wyznanie […] powoła do bytu”. Zachęcam do dokładnego przyjrzenia się zaproponowanemu cytatowi z Listu do Rzymian. „I ty możesz zostać cudotwórcą. Możesz powołać do istnienia…” STOP! HEREZJA! Abraham zaufał Temu, który powołuje wszystko do istnienia. Na tym polega wiara Abrahama. Nie na wyznawaniu i powoływaniu do istnienia, ale na posłuszeństwie i zaufaniu Temu, który jedynie może uczynić wszystko.
Jak łatwo tego typu herezje dostają się do naszych wspólnot! Wielokrotnie spotkałem się z takim traktowaniem słowa Bożego we wspólnotach katolickich. Podczas rekolekcji wielokrotnie byłem świadkiem modlitwy domagającej się od Boga interwencji, przy powoływaniu się – oczywiście – na Biblię. Proszę o zweryfikowanie swojej formacji, opierając się na Biblii i świętej Tradycji. Nie dajmy sobie „wciskać” pseudochrześcijańskiej nauki!

[1] http://www.doktryna.kz.pl/articles/paradygmat.htm. W niniejszym opracowaniu obficie korzystam z tego źródła.[2] „Post i modlitwa o nawrócenie (zbiorowe) całego naszego narodu od kultu Królowej Niebios do Jezusa Chrystusa są niezgodne z tym, co mówi na temat nawrócenia Biblia”; „[…] czemu tak wielu ludzi w tych krajach nadal modli się do «Maryi»? Czy ta «duchowa walka» w jakikolwiek sposób otworzyła im oczy na prawdę i wyzwoliła ich z tej fałszywej religii? Nic o tym nie słychać, natomiast nadal miliony czczą zarówno papieża, jak i «Królową Niebios»”; „[…] Diabeł po obejrzeniu akcji spalenia obrazków lub wbicia palików nie wyjdzie dobrowolnie z serc ludzkich. Spalenie przedmiotów kultu, nawet gdyby odbyło się ono na oczach ludzi, może co najwyżej wzburzyć ich, jeśli nie rozumieją swych nieprawidłowych wierzeń. Prawdziwa walka o duszę musi stoczyć się wewnątrz człowieka. Osoba niewierząca powinna najpierw wysłuchać, a potem osobiście ustosunkować się do przedstawionej jej otwarcie i szczerze ewangelii Bożej. Wszelkie rytuały czynione skrycie w intencji zbawienia niewierzących (z wyjątkiem modlitwy przyczynnej zanoszonej do Boga z towarzyszącym jej świadczeniem i objaśnianiem ludziom ich błędów – jak np. w Rzymian 10,1-2) nie pochodzą z Pisma Świętego jako przykłady praktyki chrześcijańskiej”.[3] Wszystkie cytaty za: K. Sosulski Walka duchowa według nowego paradygmatu. Inne źródła oznaczono w przypisach.[4] Szerzej o poglądach Otisa dowiesz się ze strony internetowej Grega Robertsona: http://www.geocities.com/Athens/Acropolis/1082/Otislevn.htm[5] Za: prof. Johan S. Malan, Komisja Doktrynalna Kościoła Zielonoświątkowego w Polsce, George Otis i jego błędna nauka, opublikowano jedynie w formie elektronicznej.[6] Tezy „wstawienników” zaczerpnąłem z opracowani Kazimierz Sosulskiego Walka duchowa… op.cit.[7] Bill Hamon, Prophets and personal prophecy.[8] Film zatytułowany Transformations (Przeobrażone miasta).[9] List Ruth Ruibal z października 1999.[10] List Ruth Ruibal z listopada 1999.[11] List Ruth Ruibal z grudnia 1999.[12] http://www.geocities.com/heartland/plains/4948/transformations.html[13] Ciekawe, co się stało z innymi czarownicami? Aż trudno uwierzyć, że w 65-tysięcznym mieście „urzędowała” tylko jedna czarownica. [14] Zbawionymi osobami są te, które wyznały swoimi ustami, że „Jezus jest Panem”, i w ten sposób doświadczyły „nowego narodzenia”. Jest to oczywiście odmienna wizja zbawienia od tej, którą mamy w Kościele katolickim.[15] Hazel Hill, Modlitwa według Bożego Słowa – biblijne modlitwy i wyznania wiary (słowo wstępne: Dodie Osteen), Chrześcijańskie Stowarzyszenie „Zwycięstwo w Chrystusie”, Jelenia Góra 1999.


WIARA I TEOLOGIA DZISIAJ cz.2

Napisał KARDYNAŁ JOSEPH RATZINGER
L'Osservatore Romano 3(191) 1997

Powyższy referat został wygłoszony przez kard. Josepha Ratzingera w maju 1996 r. w Guadalajarze w Meksyku podczas spotkania Kongregacji Nauki Wiary z przewodniczącymi Komisji Nauki Wiary Konferencji Episkopatów Ameryki Łacińskiej.
ciąg dalszy


New Age

Relatywizm Hicka, Knittera i pokrewnych teorii opiera się ostatecznie na racjonalizmie, który utrzymuje, że rozum - w znaczeniu kantowskim - nie jest zdolny do poznania metafizycznego.10 Kierunek ten poszukuje nowych podstaw religii w sferze praktyki, nadając jej zabarwienie bardziej etyczne lub bardziej polityczne. Istnieje jednak także odpowiedź świadomie antyracjonalistyczna na doświadczenie „wzgledności wszystkiego", ukrywająca się pod wieloznacznym określeniem New Age.11

Według zwolenników New Age nie należy szukać rozwiązania dylematu relatywizmu w nowym spotkaniu „ja” z „ty” albo z „my", ale w przezwyciężeniu podmiotu i w ekstatycznym powrocie do „procesu kosmicznego". Podobnie jak starożytna gnoza, także ten kierunek głosi, że jest w zgodzie ze wszystkim, co twierdzi nauka, a ponadto że uwzględnia wiedzę naukową z wszelkich dziedzin (biologii, psychologii, socjologii, fizyki). Zarazem jednak, wychodząc od tych przesłanek, oferuje całkowicie antyracjonalistyczny model religii, rodzaj nowoczesnej „mistyki", w myśl której w absolut nie należy wierzyć, ale trzeba go doświadczyć. Bóg nie jest osobą, która staje wobec świata, ale duchową energią, która przenika Wszystko. Religia oznacza włączenie mojego „ja” w kosmiczną całość, przezwyciężenie wszelkich podziałów. K.-H. Menke bardzo trafnie opisuje duchową przemianę, jaka stąd wynika: „Podmiot, który próbował podporządkować sobie wszystko, teraz roztapia się we ‚Wszystkim'".12 Rozum obiektywizujący - twierdzi New Age - przegradza nam drogę do tajemnicy rzeczywistości; nasze bycie „ja” odcina nas od pełni kosmicznej rzeczywistości, niszczy harmonię wszystkiego i jest prawdziwą przyczyną naszego nieodkupienia. Odkupienie polega na uwolnieniu się od „ja", na zanurzeniu się w pełni życia, na powrocie do Wszystkiego. Poszukuje się ekstazy, upojenia nieskończonością, które można znaleźć w oszałamiającej muzyce, w rytmie, w tańcu, w migocących frenetycznie światłach, w ludzkiej masie. Tak wiec nie tylko następuje odwrót od dążenia epoki nowożytnej do absolutnej dominacji podmiotu, także sam człowiek, aby dostąpić wyzwolenia, musi rozpłynąć się we „Wszystkim". Powracają bogowie. Wydają się bardziej wiarygodni niż Bóg. Trzeba powrócić do pierwotnych obrzędów, poprzez które „ja” zostaje wprowadzone w tajemnice Wszystkiego i wyzwala się od siebie samego.

Odradzanie przedchrześcijańskich religii i kultur, z którym spotykamy się dziś bardzo często, można wyjaśnić na wiele sposobów. Jeżeli nie istnieje powszechna prawda, obowiązująca dlatego, że jest prawdziwa, chrześcijaństwo okazuje się produktem sprowadzonym z zewnątrz, rodzajem duchowego imperializmu, którego jarzmo trzeba zrzucić tak samo jak odrzucić należy imperializm polityczny. Jeżeli w sakramentach nie dochodzi do spotkania wszystkich ludzi z żywym Bogiem, to są to próżne obrzędy, które niczego nam nie mówią i niczego nie wnoszą, a w najlepszym razie pozwalają nam doświadczyć numinosum, obecnego we wszystkich religiach. Wydaje się zatem, że bardziej sensowne jest poszukiwanie własnych, oryginalnych form, niż poddawanie się formom narzuconym z zewnątrz i przestarzałym. Przede wszystkim jednak, jeśli „trzeźwe upojenie” misterium chrześcijańskiego nie jest w stanie upoić nas Bogiem, to trzeba szukać prawdziwego upojenia przez rzeczywistą ekstazę, która wprowadza nas w stan oszołomienia, przemienia nas - przynajmniej na chwilę - w bogów i pozwala nam przez chwilę rozkoszować się nieskończonością, a zapomnieć o nędzy skończoności. Im bardziej oczywista staje się nieprzydatność absolutyzmów politycznych, tym silniejsza jest pokusa irracjonalizmu i odrzucenia rzeczywistości życia codziennego.13

Pragmatyzm w codziennym życiu Kościoła

Obok tych rozwiązań radykalnych oraz wielkiego pragmatyzmu teologii wyzwolenia istnieje także szary pragmatyzm codziennego życia Kościoła, w którym wszystko na pozór toczy się normalnie, w rzeczywistości jednak wiara zanika i zatraca się w małostkowości. Mam tu na myśli dwa zjawiska, które budzą mój niepokój. Przede wszystkim istnieje dążenie, objawiające się z różną intensywnością, do rozciągnięcia na sferę wiary i obyczajów zasady decydowania większością, tak aby ostatecznie doprowadzić do całkowitej „demokratyzacji” Kościoła. To co większości nie wydaje się oczywiste, nie może mieć mocy obowiązującej, ale jedynie „wydawać się". W rzeczywistości jednak, o jaką większość tu chodzi? Czy jutro większość będzie taka sama jak wczoraj? Wiara, którą sami możemy określać, nie jest wcale wiarą. Żadna mniejszość nie może pozwolić, aby większość narzuciła jej wiarę. Wiara wraz ze swoją praktyką albo pochodzi od Boga i dociera do nas przez Jego Kościół i życie sakramentalne, albo nie istnieje wcale. Odejście wielu ludzi od wiary wynika stąd, że wydaje się im, iż o treści wiary może decydować jakaś instancja biurokratyczna, tak jakby wiara była czymś w rodzaju programu partii politycznej: kto ma władzę, może decydować o tym, w co należy wierzyć, i dlatego trzeba albo zdobyć władzę w samym Kościele, albo przeciwnie - i ta konkluzja jest bardziej logiczna i łatwiejsza do przyjęcia - przestać wierzyć.

Drugie zagadnienie, na które chciałem zwrócić uwagę, dotyczy liturgii. Kolejne fazy reformy liturgicznej przyczyniły się do rozpowszechnienia opinii, że liturgię można dowolnie zmieniać. Jeżeli jest w niej coś niezmiennego, to najwyżej słowa konsekracji, natomiast wszystko inne wolno zmienić. W takim rozumowaniu można iść dalej: jeżeli może tego dokonać władza centralna, dlaczego nie mogłaby także instancja lokalna? A skoro mogą to czynić instancje lokalne, to dlaczego nie sama wspólnota wierzących? Przecież wspólnota powinna mieć możliwość wyrażania się i spotykania w liturgii. Po racjonalistycznych i purytańskich tendencjach lat siedemdziesiątych, a także osiemdziesiątych, dziś daje się odczuć zmęczenie liturgią wyłącznie „mówioną” oraz pragnienie liturgii związanej z życiem, która zbliża się bardzo do tendencji New Age; poszukuje się form upajających i ekstatycznych, a nie owej logike latreia, czyli rationabilis oblatio, o której mówi św. Paweł, a za nim liturgia rzymska (Rz 12, 1).

Przyznaję się do przesady; to, co mówię, nie dotyczy normalnej sytuacji w naszych wspólnotach. Ale tendencje są właśnie takie. Dlatego potrzebna jest czujność, aby nie podano nam podstępnie „kamienia zamiast chleba” - Ewangelii innej niż ta, którą powierzył nam Chrystus.

Zadania teologii

Stoimy więc w obliczu szczególnej sytuacji: teologia wyzwolenia chciała dać chrześcijaństwu - znużonemu dogmatami - nową praktykę, poprzez którą odkupienie miało dokonać się jeszcze raz. Jednakże ta praktyka pozostawiła po sobie ruinę zamiast wolności. Pozostał relatywizm i próby przystosowania się do niego. Jednak to, co się nam w ten sposób oferuje, jest tak pozbawione treści, że teorie relatywistyczne szukają pomocy w teologii wyzwolenia, aby dzięki niej zyskać wymiar praktyczny. New Age głosi ostatecznie: zarzućmy nieudany eksperyment chrześcijaństwa i powróćmy do bogów, bo tak żyje się lepiej.

Nasuwa się tu wiele pytań. Zajmijmy się najbardziej praktycznym: dlaczego tradycyjna teologia okazała się tak bezsilna wobec tych zjawisk? Gdzie są jej słabe punkty, które uczyniły ją tak nieskuteczną?

Pragnę zwrócić tu uwagę na dwie sprawy związane z poglądami Hicka i Knittera. Aby usprawiedliwić destrukcję chrystologii, jakiej dokonują, obaj powołują się na egzegezę; ich zdaniem egzegeza udowodniła, iż Jezus nie uważał się za Syna Bożego, za wcielonego Boga, i że dopiero później Jego uczniowie stopniowo uznali Go jako takiego.14 Obydwaj - Hick bardziej jednoznacznie niż Knitter - przytaczają też argumenty filozoficzne. Hick zapewnia nas, że Kant udowodnił ponad wszelką wątpliwość, iż rzeczywistość absolutna albo Osoba absolutna nie są poznawalne w historii ani nie objawiają się w niej jako takie.15 Ze względu na strukturę ludzkiego poznania nie jest możliwe - według Kanta - to, co głosi wiara chrześcijańska; tak więc cudy, tajemnice i znaki łaski są iluzjami, jak wyjaśnia Kant w swoim dziele Religia w granicach czystego rozumu.16 Wydaje mi się, że problem egzegezy oraz ograniczeń i możliwości naszego rozumu, a więc problem filozoficznych przesłanek wiary, wskazuje w rzeczywistości na istotę kryzysu współczesnej teologii, którego skutkiem jest kryzys wiary - i to coraz częściej także wiary ludzi prostych.

W tym miejscu zamierzam jedynie zasygnalizować zadanie, jakie stoi przed nami. Co się tyczy egzegezy, trzeba przede wszystkim stwierdzić, że Hick i Knitter na pewno nie mogą się powoływać na egzegezę w ogólności, jak gdyby chodziło o prawdy niepodważalne, uznawane przez wszystkich egzegetów. Jest to niemożliwe w sferze badań historycznych, które nie pozwalają na osiągnięcie takiej pewności. Jest to niemożliwe zwłaszcza w odniesieniu do problemu, który nie ma charakteru wyłącznie historycznego czy literackiego, ale wiąże się z wyborem określonych wartości, a więc wykracza poza sferę zwykłej rekonstrukcji przeszłości i zwykłej interpretacji tekstów. Jest jednak prawdą, że przyglądając się całości współczesnej egzegezy można odnieść wrażenie podobne do tego, jakie odnieśli Hick i Knitter.

Jaki stopień pewności można jej przypisać? Przyjmijmy hipotezę - choć wolno w nią wątpić - że większość egzegetów tak właśnie myśli. Pozostaje jednak pytanie, w jakiej mierze jest uzasadniona ta opinia większości. Moja teza jest następująca: fakt, że wielu egzegetów myśli tak jak Hick i Knitter i tak jak oni rekonstruuje historię Jezusa, bierze się stąd, że wyznają oni tę samą filozofię. To nie egzegeza potwierdza filozofię, ale filozofia kształtuje egzegezę.17 Jeżeli wiem a priori (by posłużyć się wyrażeniem Kanta), że Jezus nie może być Bogiem, że cudy, tajemnice i znaki łaski to trzy formy iluzji, to na pewno nie odkryję w świętych tekstach tego, co nie może być faktem. Mogę jedynie odkryć, dlaczego i jak doszło do sformułowania takich przekonań oraz jak się one stopniowo kształtowały.

Przyjrzyjmy się tej sprawie bardziej z bliska. Metoda historyczno-krytyczna jest znakomitym narzędziem odczytywania dokumentów historycznych i interpretacji tekstów. Opiera się jednak na określonej filozofii, która zazwyczaj - na przykład gdy bada się dzieje średniowiecznych cesarzy - nie ma większego znaczenia. W tym przypadku bowiem pragnę jedynie poznać przeszłość i nic poza tym. Ale nawet tego nie można uczynić w sposób neutralny i stąd również w tym przypadku metoda ma swoje ograniczenia. Kiedy jednak stosujemy ją do Biblii, wychodzą na jaw bardzo wyraźnie dwa czynniki, które inaczej pozostałyby nie zauważone. Przede wszystkim metoda ta dąży do poznania przeszłości jako przeszłości. Próbuje uchwycić możliwie najdokładniej to, co stało się w określonej chwili przeszłości, w kontekście minionej sytuacji, dokładnie w punkcie, w którym nastąpiło dane wydarzenie. Ponadto zakłada, że historia jest zasadniczo jednolita i że człowiek ze wszystkimi swoimi odmiennościami, świat z całą swoją różnorodnością podlega tym samym prawom i ograniczeniom, dzięki czemu można wyeliminować to, co niemożliwe. Coś, co w żaden sposób nie może się stać dzisiaj, nie mogło stać się wczoraj i nie stanie się jutro.

Jeżeli zastosujemy to do Biblii, wówczas każdy tekst, wydarzenie czy osoba zostanie na trwałe zamknięta w swojej przeszłości. Metoda ta stara się ustalić, co dawny autor powiedział w swoim czasie, co mógł był powiedzieć lub pomyśleć. Zajmuje się tym, co „przeszłe", „historyczne". Dlatego egzegeza historyczno-krytyczna nie przenosi Biblii w dzień dzisiejszy, w moje obecne życie. Jest to niemożliwe. Przeciwnie, oddala ją ode mnie, ukazując, że jest ona całkowicie zakorzeniona w przeszłości. To właśnie miał na myśli Drewermann, gdy słusznie skrytykował egzegezę historyczno-krytyczną za to, że uważa się za samowystarczalną. Ten rodzaj egzegezy wyraża - z samej definicji - nie rzeczywistość dzisiejszą, i nie moją, ale wczorajszą i cudzą. Dlatego nigdy nie zdoła mi ukazać Chrystusa tego samego dzisiaj, jutro i na wieki, lecz tylko - jeśli chce pozostać wierna samej sobie - Chrystusa przeszłości.

Trzeba do tego dodać drugie założenie, a mianowicie jednorodność świata i historii - czyli to, co Bultmann nazywa współczesnym obrazem świata. M. Waldstein wykazał na podstawie drobiazgowej analizy, że teoria poznania Bultmanna pozostawała całkowicie pod wpływem neokantyzmu marburskiego.18 Opierając się na nim, określała, co może, a co nie może istnieć. U innych egzegetów ta świadomość filozoficzna była może mniej wyraźna, pośrednio jednak jest u nich zawsze obecne odwołanie do kantowskiej teorii poznania jako do klucza hermeneutycznego, którym krytyka musi się kierować. Ze względu na to władza kościelna nie może po prostu nakazać, aby w Piśmie Świętym dostrzegano chrystologię synostwa Bożego. Może jednak i powinna wzywać do krytycznej oceny filozofii, na której egzegeci opierają swoją metodę. W ostatecznej analizie chodzi o to, że poprzez swoje objawienie Bóg - żywy i prawdziwy - wkracza w nasz świat i otwiera także więzienie naszych teorii, za którego kratami próbujemy się uchronić przed tym wejściem Boga w nasze życie. Na szczęście, mimo obecnego kryzysu filozofii i teologii, coraz szerzej podejmuje się dzisiaj - na terenie samej egzegezy - nową refleksję nad podstawowymi zasadami, opartą między innymi na wiedzy uzyskanej dzięki drobiazgowej analizie historycznej tekstów.19 Wiedza ta pomaga nam wyzwolić się z więzów wcześniejszych wyborów filozoficznych, które uniemożliwiają swobodę interpretacji; słowo otwiera się znów przed nami w całej swojej rozciągłości.

Problem egzegezy wiąże się więc z problemem filozofii. Kryzys filozofii, jaki ogarnął sparaliżowany rozum pozytywistyczny z winy jego samego, stał się też kryzysem naszej wiary. Wiara nie może stać się wolna, jeśli rozum nie otworzy się na nowo. Jeśli brama poznania metafizycznego pozostanie zamknięta, jeśli granice ludzkiego poznania wyznaczone przez Kanta są nienaruszalne, wiara jest skazana na wymarcie - nie ma po prostu czym oddychać. Kiedy całkowicie autonomiczny rozum, który nie chce mieć nic wspólnego z wiarą, próbuje wyrwać się „na siłę” - by tak rzec - z bagna niepewności, próba ta nie może się powieść, ponieważ rozum ludzki nie jest całkowicie autonomiczny. Istnieje zawsze w pewnym kontekście historycznym. Kontekst historyczny zniekształca jego sposób postrzegania (jak wykazaliśmy) i dlatego rozum potrzebuje także pomocy na płaszczyźnie historycznej, aby przezwyciężyć swoje ograniczenia ukształtowane przez historię.20 Moim zdaniem poniósł już klęskę racjonalizm neoscholastyczny, który posługując się rozumem całkowicie niezależnym od wiary próbował zrekonstruować praeambula fidei, oparte wyłącznie na pewnikach racjonalnych; tak samo muszą się skończyć także inne próby zmierzające w tym kierunku. Karl Barth słusznie odrzucał tezę, że podstawą wiary ma być filozofia niezależna od wiary; gdyby tak było, nasza wiara byłaby ostatecznie uzależniona od zmieniających się teorii filozoficznych. Ale Barth nie miał racji, gdy z tego powodu definiował wiarę jako czysty paradoks, który może istnieć tylko wbrew rozumowi i całkowicie niezależnie od niego. Jedną z istotniejszych funkcji wiary jest leczenie rozumu jako rozumu; wiara nie przymusza rozumu, nie jest zewnętrzna wobec niego, ale sprawia, że rozum „powraca” do siebie samego. Historyczne narzędzie wiary może na nowo uwolnić rozum jako taki, aby mógł on - wprowadzony przez wiarę na właściwą drogę - znów patrzeć z własnej perspektywy. Musimy dążyć do odnowienia tego rodzaju dialogu między wiarą i filozofią, gdyż obie potrzebują siebie nawzajem. Rozum nie może wyzdrowieć bez wiary, ale wiara bez rozumu nie stanie się ludzka.

Zakończenie

Gdy przyglądamy się współczesnej sytuacji religijno-kulturowej, którą próbowałem tu zarysować, wydaje się wręcz nieprawdopodobne, że mimo wszystko istnieje dziś jeszcze wiara chrześcijańska. I to nie tylko w zastępczych formach proponowanych przez Hicka, Knittera i innych, ale pełna i niewzruszona wiara Nowego Testamentu, wiara Kościoła wszystkich czasów. Jak to jest możliwe, że wiara ma jeszcze jakieś szansę na sukces? Moim zdaniem dlatego, że jest zgodna z naturą człowieka. Człowiek jest naprawdę czymś więcej, niż chce w nim dostrzec i uznać Kant oraz różne filozofie postkantowskie. Sam Kant musiał to przyznać w pewien sposób w swoich postulatach. Człowiek nosi w sobie nieusuwalne pragnienie nieskończoności. Żadna z odpowiedzi, jakich próbowano udzielić, nie jest wystarczająca; tylko Bóg, który sam stał się skończony, aby przełamać naszą skończoność i wprowadzić ją w wymiar swojej nieskończoności, może odpowiedzieć na pytania naszego bytu. Dlatego także dzisiaj trwa w ludziach wiara chrześcijańska. Naszym zadaniem jest służyć jej z pokorą, wszystkimi siłami naszego serca i naszego rozumu.

Kard. Joseph Ratzinger
Prefekt Kongregacji Nauki Wiary

WIARA I TEOLOGIA DZISIAJ cz.1


Napisał KARDYNAŁ JOSEPH RATZINGER
L'Osservatore Romano 3(191) 1997

Powyższy referat został wygłoszony przez kard. Josepha Ratzingera w maju 1996 r. w Guadalajarze w Meksyku podczas spotkania Kongregacji Nauki Wiary z przewodniczącymi Komisji Nauki Wiary Konferencji Episkopatów Ameryki Łacińskiej.

Kryzys teologii wyzwolenia

W latach osiemdziesiątych radykalne nurty teologii wyzwolenia stanowiły najbardziej naglące wyzwanie dla wiary Kościoła. Teologia ta domagała się odpowiedzi i pogłębienia, była bowiem nową, pozornie logiczną, a zarazem praktyczną odpowiedzią na podstawowy problem chrześcijaństwa, jakim jest odkupienie. Sam termin „wyzwolenie” miał wyrażać w inny i bardziej zrozumiały sposób to, co w tradycyjnym języku Kościoła zostało nazwane odkupieniem. W rzeczywistości stoimy wciąż wobec tego samego podstawowego problemu: żyjemy w świecie, który nie odzwierciedla dobroci Boga. Ubóstwo, ucisk, wszelkiego rodzaju niesprawiedliwości, cierpienie sprawiedliwych i niewinnych są znakami czasu w każdej epoce. Wszyscy cierpimy; nikt nie może powiedzieć o tym świecie i o swoim życiu: oby trwały wiecznie, bo są takie piękne. Teologia wyzwolenia wobec tych doświadczeń wypowiadała się następująco: ta sytuacja nie musi trwać, ale można ją przezwyciężyć jedynie dzięki radykalnej przemianie struktur naszego świata, które są strukturami grzechu, strukturami zła. Jeśli zatem grzech daje odczuć swoją moc poprzez struktury, a one prowadzą nieuchronnie do nędzy, można go pokonać nie przez osobiste nawrócenie, ale jedynie przez walkę ze strukturami niesprawiedliwości. Musi to jednak być walka natury politycznej - twierdzono - ponieważ struktury tworzą się i umacniają poprzez politykę. Tak więc odkupienie stało się procesem politycznym, którego zasadnicze kierunki wyznaczała filozofia marksistowska. Stawało się też zadaniem, które mogli - a wręcz powinni - podjąć sami ludzie, a jednocześnie nadzieja na odkupienie nabierała wymiaru czysto praktycznego: wiara z „teorii” przekształcała się w praktykę, konkretne odkupieńcze działanie w ramach procesu wyzwolenia.

Upadek systemów rządzenia o inspiracji marksistowskiej we wschodniej Europie stał się dla tej teologii, opartej na praktyce odkupieńczej o charakterze politycznym, swego rodzaju „zmierzchem bogów". Właśnie tam, gdzie w sposób systematyczny zastosowano w praktyce marksistowską ideologię wyzwolenia, wytworzyła się sytuacja całkowitego braku wolności, czego straszliwe konsekwencje zostały bezlitośnie obnażone przed całym światem. Kiedy polityka chce mieć charakter odkupieńczy, obiecuje zbyt wiele. Kiedy chce zastąpić Boga w Jego działaniu, nie staje się boska, ale szatańska. Tak więc pod wpływem wydarzeń politycznych r. 1989 zmieniła się także sytuacja w teologii. Marksizm był ostatnią jak dotąd próbą podania uniwersalnej i pewnej formuły, która miała nadać właściwy kształt biegowi historii. Twierdził, że rozpoznał ogólną strukturę historii świata, i na tej podstawie próbował wskazać, w jaki sposób można ostatecznie wprowadzić historię na słuszną drogę. Ogromna fascynacja marksizmem wynikała stąd, że opierał się on na metodach na pozór ściśle naukowych, w miejsce wiary wprowadzał naukę i przekształcał tę naukę w działanie praktyczne. Wydawało się, że wszystkie nie spełnione obietnice religii zostaną zrealizowane poprzez praktykę polityczną opartą na zasadach naukowych.

Upadek tej nadziei wywołał ogromne rozczarowanie, które po części daje się odczuć do dzisiaj. Moim zdaniem jest zupełnie możliwe, że będziemy jeszcze świadkami pojawienia się innych, nowych form marksistowskiej koncepcji świata. Na razie marksizm pozostawił po sobie chaos; po upadku jedynego systemu, który zapowiadał naukowe rozwiązanie ludzkich problemów, jego miejsce mógł zająć tylko nihilizm, a w każdym razie całkowity relatywizm.

Relatywizm jako filozofia panująca

Tak więc podstawowym problemem, wobec którego stoi dzisiaj wiara, stał się relatywizm. Oczywiście, jawi się on nie tyle jako pewna forma rezygnacji wobec niemożności poznania prawdy, ale raczej jako postawa pozytywna, odwołująca się do idei tolerancji, poznania dialogicznego i wolności, które zostałyby skrępowane, gdyby przyjęto, że istnieje prawda powszechnie obowiązująca. Natomiast relatywizm pragnie uchodzić za filozoficzną podstawę demokracji, która opiera się rzekomo na przekonaniu, że nikt nie może twierdzić, iż zna właściwą drogę, oraz na fakcie, że zwolennicy różnych dróg wzajemnie uznają swoje działania za część wspólnego dążenia do tego, co najlepsze; dlatego poprzez dialog dążą do osiągnięcia jakiegoś porozumienia, do czego przyczynia się także wiedza, której jednak nie można sprowadzić do jednej wspólnej postaci. System wolności powinien być zatem ze swej natury systemem wzajemnie relatywnych stanowisk, które są ponadto uzależnione od różnych okoliczności historycznych i pozostają otwarte na dalsze przemiany. Wedle tej koncepcji społeczeństwo wolne powinno być społeczeństwem relatywistycznym: tylko pod tym warunkiem może pozostać wolne i otwarte.

W sferze polityki ta wizja jest do pewnego stopnia uzasadniona. Żadna opinia polityczna nie jest jedynie słuszna. To co jest relatywne, a więc budowa liberalnego ładu społecznego, nie może być absolutne; właśnie przyjęcie poglądu przeciwnego było błędem marksizmu i teologii politycznych. Ale całkowity relatywizm, także na płaszczyźnie politycznej, nie rozwiązuje wszystkiego. Istnieją formy niesprawiedliwości, które nigdy nie staną się sprawiedliwe (na przykład zabójstwo niewinnych albo odmówienie jednostkom czy grupom ludzi prawa do godności i do życia odpowiadającego tej godności); i odwrotnie - istnieje sprawiedliwość, która nigdy nie może stać się niesprawiedliwością. Dlatego, chociaż nie można odmówić relatywizmowi pewnej racji bytu w dziedzinie polityczno-społecznej, problem pojawia się w chwili, gdy trzeba wyznaczyć jego granice. Metodę tę próbowano zupełnie świadomie stosować także na płaszczyźnie religii i etyki. Spróbuję tutaj zarysować pokrótce procesy, które kształtują dzisiaj dialog teologiczny w tej dziedzinie.

Tak zwana pluralistyczna teologia religii rozwijała się stopniowo już począwszy od lat pięćdziesiątych, ale dopiero dzisiaj zyskała istotne znaczenie dla świadomości chrześcijańskiej.1 Ze względu na doniosłość swojej problematyki i na obecność w najbardziej różnorodnych sferach kultury, w pewnej mierze zajmuje obecnie miejsce, które w minionym dziesięcioleciu przypadło w udziale teologii wyzwolenia; nawiązuje zresztą do niej na różne sposoby, próbując nadać jej nowszą i bardziej aktualną formę. Przyjmuje bardzo różnorodne postaci, stad niemożliwe jest sprowadzenie jej do jednej zwięzłej formuły i przedstawienie pokrótce jej istotnych cech. Z jednej strony jest ona typowym wytworem świata zachodniego i jego koncepcji filozoficznych, z drugiej jednak nawiązuje do intuicji filozoficznych i religijnych Azji, zwłaszcza subkontynentu indyjskiego. Właśnie połączenie tych dwóch światów daje teologii pluralistycznej tak duża siłę oddziaływania w obecnej chwili historycznej.

Relatywizm w teologii: odrzucenie chrystologii

Ta sytuacja przejawia się ze szczególną wyrazistością w poglądach jednego z założycieli i najważniejszych przedstawicieli tej teologii, jakim jest amerykański prezbiterianin J. Hick, który przyjmuje za punkt wyjścia kantowskie rozróżnienie między fenomenem a noumenem (zjawiskiem i istotą): nie jesteśmy w stanie dotrzeć do ostatecznej prawdy samej w sobie, ale możemy jedynie obserwować jej zewnętrzne przejawy przez różne „soczewki” i za pośrednictwem naszego sposobu postrzegania. Wszystko, co postrzegamy, nie jest prawdziwa rzeczywistością, taką jaka istnieje sama w sobie, ale jedynie jej odzwierciedleniem, współmiernym do naszego sposobu postrzegania. Hick początkowo próbował sformułować tę zasadę w kontekście chrystologicznym, ale po całorocznym pobycie w Indiach, który wywołał - jak twierdzi sam teolog - rewolucję kopernikańską w jego myśleniu, przekształcił ją w nową formę teocentryzmu. Utożsamienie konkretnej, jednostkowej, postaci historycznej, Jezusa z Nazaretu, z „rzeczywistością” samą w sobie, to znaczy z Bogiem żywym, zostaje odrzucone jako powrót do mitu. Jezus zostaje poddany celowej relatywizacji jako jeden z wielu geniuszy religijnych. Rzeczywistość absolutna albo Osoba absolutna nie może być dostępna w historii, w niej bowiem występują tylko modele, tylko idealne formy, wskazujące na kogoś całkowicie innego, który jako taki nie jest uchwytny w historii. W konsekwencji także Kościół, dogmaty i sakramenty tracą oczywiście swój absolutny charakter. Przyznanie tym ograniczonym środkom charakteru absolutnego, a wręcz uznanie ich za realne spotkanie z prawdą Boga, który się objawia, prawdą wiążącą dla wszystkich, byłoby równoznaczne z uznaniem za absolutne czegoś, co jest relatywne, a tym samym przesłaniałoby nieskończoność Boga całkowicie innego.

W świetle tej koncepcji, bardziej rozpowszechnionej niż sama teoria Hicka, pogląd, iż w postaci Jezusa Chrystusa i w wierze Kościoła istnieje realnie jakaś wiążąca i aktualna prawda w historii, uchodzi za przejaw fundamentalizmu. Fundamentalizm ten przedstawiany jest jako autentyczny zamach na ducha naszych czasów, jako wielorakie zagrożenie dla jego najważniejszych wartości, to znaczy tolerancji i wolności. Z drugiej strony pojęcie dialogu, które odgrywa istotną rolę w tradycji platońskiej i chrześcijańskiej, zyskuje dziś odmienny sens, stając się kwintesencją relatywistycznego credo oraz dokładnym przeciwieństwem nawrócenia i misji. W ujęciu relatywistycznym dialog oznacza postawienie własnego poglądu, czyli własnej wiary, na jednej płaszczyźnie z przekonaniami innych i przyjęcie zasady, że nie można uważać własnych poglądów za bardziej prawdziwe od cudzych. Prawdziwy dialog jest możliwy tylko wówczas, gdy szczerze przyjmuję założenie, że cudzy pogląd może być tak samo słuszny albo nawet bardziej słuszny niż mój. Wedle tej koncepcji dialog powinien być wymianą poglądów zasadniczo równoprawnych, a tym samym wzajemnie relatywnych; tylko w ten sposób będzie można doprowadzić do jak najściślejszej współpracy i integracji między różnymi postaciami religii.2 Relatywistyczne rozwodnienie chrystologii i w konsekwencji także eklezjologii staje się zatem podstawowym przykazaniem religii. Wracając do teorii Hicka: twierdzi on, że wiara w bóstwo określonej osoby prowadzi do fanatyzmu i stronniczości, do oderwania wiary od miłości, a tego właśnie należy się wystrzegać.3

Nawiązanie do religii azjatyckich

W myśleniu J. Hicka, którego traktujemy tutaj jako jednego z czołowych przedstawicieli relatywizmu religijnego, dochodzi do zadziwiającego zbliżenia między postmetafizyczną filozofią europejską i azjatycką teologią negatywną, głoszącą, że bóstwo samo w sobie nie może jawnie wejść w świat pozorów, w którym żyjemy, ale ujawnia się tylko we względnych przejawach i pozostaje zasadniczo niewyrażalne w słowach i pojęciach, trwając w absolutnej transcendencji.4 Te dwie filozofie różnią się głęboko zarówno pod względem podstawowych założeń, jak i kierunku, jaki nadają ludzkiej egzystencji, ale zdają się utwierdzać nawzajem w swym relatywizmie metafizycznym i religijnym. Areligijny i pragmatyczny relatywizm Europy i Ameryki może zyskać w Indiach swego rodzaju konsekrację religijną, dzięki której wydaje się, że jego rezygnacja z dogmatów ma szlachetne uzasadnienie, wyraża bowiem większy szacunek dla tajemnicy Boga i człowieka. Z kolei odwoływanie się myśli europejskiej i amerykańskiej do wizji filozoficznej i teologicznej Indii pogłębia relatywizację wszystkich postaci religijnych, typową dla kultury indyjskiej. W konsekwencji także teologia chrześcijańska w Indiach uważa za konieczne pozbawienie postaci Chrystusa jej wyjątkowego miejsca - uważanego za typowy przejaw kultury zachodniej - i umieszczenie jej na jednej płaszczyźnie z indyjskimi mitami zbawienia. Jezus historyczny - twierdzi się - nie jest Logosem w większym stopniu niż jakakolwiek inna historyczna postać zbawiciela.5

Występując pod hasłem spotkania kultur, relatywizm jawi się jako prawdziwa filozofia człowieczeństwa; pozwala mu to oddziaływać - na Wschodzie i na Zachodzie, jak już wspomnieliśmy - z wielką mocą przekonywania, która zdaje się nie napotykać już żadnego oporu. Kto mu się przeciwstawia, nie tylko występuje przeciw demokracji i tolerancji - a więc przeciw podstawowym zasadom życia społecznego - ale uparcie broni też prymatu własnej kultury zachodniej i sprzeciwia się spotkaniu kultur, które jest przecież nakazem chwili. Kto pragnie wytrwać w wierze Biblii i Kościoła, zostaje zepchnięty na kulturową pustynię; musi na nowo odkryć „głupstwo” Boże (1 Kor 1, 18), aby rozpoznać w nim prawdziwą mądrość.

Ortodoksja i ortopraksja

Aby ułatwić sobie poszukiwanie mądrości zawartej w głupstwie wiary, warto bliżej zapoznać się z relatywistyczną teorią religii, głoszoną przez Hicka, i odkryć drogi, które wskazuje ona człowiekowi. W ostatecznej analizie religia polega według Hicka na tym, że człowiek przechodzi od self-centredness, czyli egzystencji starego Adama, do reality-cenłredness, czyli egzystencji nowego człowieka, a tym samym wykracza poza własne „ja” i zwraca się ku „ty” bliźniego.6 Brzmi to pięknie, jednak przy głębszym zastanowieniu teza ta okazuje się równie pozbawiona treści i znaczenia jak wezwanie Bultmanna do autentyczności, które zaczerpnął on z Heideggera. Religia nie jest do tego potrzebna.

Były ksiądz katolicki P. Knitter, dostrzegając ten problem, podjął próbę zapełnienia pustki takiej teorii religii, sprowadzonej do imperatywu kategorycznego, poprzez nową syntezę Azji i Europy, bardziej konkretną i wewnętrznie bogatszą.7 Zaproponował mianowicie, aby nadać religii nową konkretność, łącząc pluralistyczną teologię religii z teologiami wyzwolenia. Należy radykalnie uprościć dialog międzyreligijny i uczynić go skutecznym na płaszczyźnie praktycznej, opierając go na jednej tylko zasadzie: na „prymacie ortopraksji nad ortodoksją".8 To pierwszeństwo przyznane praktyce w stosunku do poznania jest jeszcze jednym dziedzictwem marksizmu. Jednakże marksizm przyjmuje taką postawę dlatego, że jest ona logiczną konsekwencją odrzucenia metafizyki: skoro poznanie staje się niemożliwe, pozostaje jedynie działanie. Natomiast Knitter twierdzi, że absolutu nie można poznać, ale można go „czynić". Powstaje oczywiście pytanie, czy to twierdzenie jest prawdziwe. Co rnoże mi wskazać drogę słusznego działania, jeżeli nie mogę wiedzieć, co jest absolutnie słuszne? Przyczyną upadku reżimów komunistycznych był właśnie fakt, że chciały one zmieniać świat nie wiedząc, co jest dla niego dobre, a co nie, ani w jakim kierunku trzeba świat zmieniać, aby stał się lepszy. Sama praktyka tego nie wyjaśnia.

Jest to sprawa zasadniczej wagi dla krytycznej oceny pojęcia ortopraksji. Tradycyjna historia religii utrzymywała, że religie Indii zazwyczaj nie znają ortodoksji, ale jedynie ortopraksję; prawdopodobnie właśnie stamtąd ta koncepcja przeniknęła do współczesnej teologii. Jednak w odniesieniu do religii Indii miała ona ściśle określone znaczenie; wyrażała mianowicie przekonanie, że religie te nie mają zbioru powszechnie obowiązujących prawd wiary i dlatego przynależność do nich nie wynika z przyjęcia określonego credo. Religie te mają raczej pewien system praktyk obrzędowych, które uważane są za niezbędne dla zbawienia i których spełnianie odróżnia „wierzących” od niewierzących. Tym, co wyróżnia wyznawców tych religii, nie są określone przekonania, ale skrupulatne wypełnienie rytuału, który ogarnia całe życie. Znaczenie pojęcia „ortopraksja", czyli „słusznego postępowania", jest ściśle określone - chodzi tu o pewien kodeks obrzędów. Zresztą także termin „ortodoksja” miał prawie identyczne znaczenie w Kościele pierwotnym i w Kościołach Wschodnich. W słowie tym bowiem element -doksja, pochodzący od doxa, nie był rozumiany w sensie „opinii"; a więc ortodoksja nie oznaczała „słusznej opinii", jako że dla Greków opinie są zawsze względne; doxa występowała tu raczej w znaczeniu „chwała", „oddawanie chwały". Być ortodoksyjnym znaczyło więc znać - i stosować - właściwy sposób oddawania chwały Bogu. Ortodoksja odnosi się do kultu, a ze sfery kultu promieniuje na życie. Tak rozumiana, mogłaby stanowić mocny punkt oparcia dla owocnego dialogu między Wschodem i Zachodem.

Powróćmy jednak do zastosowania pojęcia ortopraksji we współczesnej teologii. Tutaj nie oznacza już ono wypełniania określonego obrzędu. Słowo to zyskało zupełnie nowy sens, który nie ma nic wspólnego z jego znaczeniem autentycznie indyjskim. Prawdę mówiąc jednak coś z niego pozostaje: jeżeli ortopraksja jest rzeczywiście potrzebna, a nie ma jedynie maskować braku obowiązujących prawd, to musi istnieć jakaś praktyka powszechna, uznawana przez wszystkich i wychodząca poza ogólnikowe hasła o skupianiu się na „ja” i nawiązywaniu relacji z „ty". Jeżeli odrzuci się jej znaczenie obrzędowe, przyjęte w Azji, można rozumieć praksję jedynie w sensie etycznym albo politycznym. W pierwszym przypadku ortopraksja musiałaby zakładać istnienie „ethosu” o wyraźnie zdefiniowanej treści. To jednak zostaje oczywiście wykluczone w debacie o etyce prowadzonej z pozycji relatywistycznych, według niej bowiem nic nie jest samo w sobie dobre albo złe. Jeżeli natomiast rozumie się ortopraksję w sensie socjopolitycznym, rodzi się pytanie: na czym polega słuszne działanie polityczne? Teologie wyzwolenia opierały się na przekonaniu, że marksizm wyraźnie wskazywał właściwą praktykę polityczną, i stąd mogły stosować pojęcie ortopraksji w jej poprawnym sensie. W ich przypadku nie chodziło o rezygnację z obowiązujących prawd, ale o wskazanie wszystkim pewnej formy właściwej praktyki - a więc właśnie ortopraksji - która miała jednoczyć całą społeczność i wykluczać z niej tych, którzy nie chcieli postępować we właściwy sposób. W tym sensie marksistowskie teologie wyzwolenia były na swój sposób logiczne i spójne.

Jak można się przekonać, ta ortopraksja opiera się z pewnością na jakiejś ortodoksji (w znaczeniu współczesnym), to znaczy na pewnym zespole obowiązujących teorii, które wskazują drogę do wolności. Knitter kieruje się podobną zasadą, kiedy stwierdza, że kryterium pozwalającym odróżnić ortopraksję od pseudopraksji jest wolność.9 Jednakże musi nam dopiero wyjaśnić w sposób przekonujący i praktyczny, co to jest wolność i co prowadzi do prawdziwego wyzwolenia człowieka; na pewno nie ortopraksja marksistowska, jak już mogliśmy się przekonać. Jedno jest jasne: teorie relatywistyczne albo prowadzą do samowoli i tym samym stają się zbędne, albo też przypisują sobie absolutną wartość normatywną, która urzeczywistnia się w praktyce i czyni z niej formę absolutyzmu pozbawioną podstawy. Prawdę mówiąc, także w Azji są dziś rozpowszechniane pewne idee teologii wyzwolenia, jako formy chrześcijaństwa rzekomo lepiej dostosowane do umysłowości azjatyckiej, które umieszczają centrum działania religijnego w sferze polityki. Tam gdzie tajemnica przestaje mieć znaczenie, polityka musi się stać religią. Nie ulega zaś wątpliwości, że jest to głęboko sprzeczne z pierwotną azjatycką wizją religii.

koniec części 1