piątek, 13 stycznia 2012

Milenarystyczna ucieczka CZ. 1


TEKST POCHODZI Z WIĘŹ nr 12/2000 Piotr Jordan Śliwiński OFMCap

Milenarystyczna ucieczka

Koniec każdego roku jest odpowiednim czasem na zabawy w plebiscyty. Koniec wieku potęguje zabawę — wybór wszak jest większy, a cóż dopiero powiedzieć o — w końcu dość rzadkim — momencie końca tysiąclecia? Plebiscyty na najlepszego, najlepszą czy wreszcie na jakieś najlepsze dzieło przeprowadza się w prawie wszystkich możliwych do wyobrażenia kategoriach. Jednak myśląc o współczesnym milenaryzmie, będę unikał plebiscytowej koncepcji. Jakie kryteria miałbym przyjąć? Czy należałoby wybrać kryterium tzw. „sekty milenarystycznej” najbardziej niebezpiecznej czy może najstarszej albo najliczniejszej, albo najbardziej potępianej przez opinię publiczną? Żadne z tych kryteriów nie wydaje się sensowne. Zatem plebiscytowa lista sekt najbardziej niebezpiecznych, która niestety przyjęła się u nas jako model w pisaniu o nowych ruchach religijnych, nie wydaje się odpowiednia. Po prostu nic nie wnosi.
Zamiast plebiscytu porządkującego nowe ruchy religijne tzw. milenarystyczne, na rzeczywistości religijne związane z końcem tysiąclecia postarajmy się spojrzeć bardziej scenicznie, teatralnie bądź cyrkowo. Wydaje się bowiem, że łatwiej i jaśniej jest przedstawić te rzeczywistości w paru odsłonach. Są one jakby jednoaktówkami, które zostają zestawione w trakcie jednego wieczoru teatralnego. Coś je łączy - w teatrze zwykle autor - tutaj odniesienie do końca tysiąclecia, lecz i wiele dzieli. Trudno, aby dawały jakiś pełny obraz, ale mogą wskazać na podstawowe mechanizmy, prawidłowości występujące we współczesnym milenaryzmie.
Zanim zanurzymy się w przestrzeń milenarystyczną, potrzebne są pewne uściślenia. Pierwsze z nich dotyczy terminologii. Przede wszystkim nie będę używał nieszczęśliwego, moim zdaniem, określenia „sekty milenarystyczne”. Najpierw dlatego, że sam termin „sekta” ma zabarwienie pejoratywne; dlatego wolę używać innych nazw, jak choćby: nowe ruchy religijne i magiczne1. Dalej sądzę, że nazwa „sekty milenarystyczne” czy nawet „milenarystyczne nowe ruchy religijne” sugeruje, iż milenaryzm jest centralną treścią doktryny danej grupy. Tymczasem oczekiwania milenarystyczne są zwykle jednym z elementów tejże doktryny, często nie zasadniczym.
Wypada jeszcze sprecyzować rozumienie podstawowego terminu, jakim jest milenaryzm. Etymologia tego pojęcia podpowiada nam odniesienie do tysiącletniego królestwa Chrystusa, które będzie zamknięciem ziemskiej historii. Odniesienie to, przejawiające się w usilnej tęsknocie za tym królestwem, która znajduje wyraz zarówno w refleksji teologicznej, jak i konkretnych działaniach religijnych, odwołuje się zwykle do dwudziestego rozdziału Apokalipsy świętego Jana, w którym wielokrotnie pojawia się wyrażenie „tysiąc lat”. Naturalnie nie jest możliwe rozwinięcie tutaj choćby głównych linii interpretacyjnych tego ważnego tekstu, zresztą nie brak, także w języku polskim, odpowiednich opracowań2. Wszakże wskazanie na inspiracje biblijne podpowiada, że milenaryzm sensie ścisłym jawi się jako wyraz judeochrześcijańskiej refleksji nad danymi Objawienia w odniesieniu do paruzji Jezusa Chrystusa3. Prawdziwość takiego określenia potwierdzają dzieje milenaryzmu w starożytności, a zwłaszcza dyskusje na temat tysiącletniego królestwa, które znajdujemy w pismach Ojców Kościoła4. Podobnie analizując pisma milenarystów średniowiecznych jak i nowożytnych zwykle odnajdujemy w nich biblijną, czy też generalnie chrześcijańską inspirację. Sprawa komplikuje się, gdy chcemy określić milenaryzm wyznawany przez nowe ruchy religijne i magiczne. Obok takich, które odwołują się do tradycji chrześcijańskiej, jednak są i takie, które inspirację chrześcijańską odrzucają lub opisy biblijne komentują w sposób magiczny. Musimy zatem poszerzyć rozumienie milenaryzmu i traktować je jako oczekiwanie na radykalną zmianę porządku świata w skutek jakiejś interwencji o charakterze religijnym bądź magicznym, prowadzące do przeżywanego na ziemi czasu szczęśliwości, w którym będzie miała udział jakaś grupa ludzi. Ci wybrani będą się składać wyłącznie z członków grupy (w przypadku ruchów ekskluzywistycznych) albo obejmować szersze kręgi, nawet całą ludzkość. Z kolei tak szerokie rozumienie milenaryzmu może też dotyczyć pewnych wątków obecnych w różnych wielkich religiach.
Niniejsze rozważania w prezentacji milenaryzmu ograniczają się wyłącznie do nowych ruchów religijnych i magicznych oraz do chrześcijaństwa.

Milenarystyczna klasyka

Pierwsza odsłona milenarystycznego spektaklu nie jest i nie może być zaskoczeniem nie tylko dla kogoś, kto zajmuje się nowymi ruchami religijnymi, ale dla każdego, kogo chociaż raz odwiedzili lub zagadnęli Świadkowie Jehowy. „Czy myślał Pan kiedyś o tym, że ten świat przeminie?” - to pytanie, które często jest wstępem do rozmowy o wyczekiwanym Milenium. Jakie ono będzie? Otóż zwycięstwo Jehowy nad złem przejawi się w powstaniu nowego raju na ziemi. Ma on mieć całkiem realne kształty: Nie będzie już nieuczciwych polityków ani chciwych przedsiębiorców, którzy uciskają ludzi. Nie będzie też brzemienia wysokich podatków przeznaczonych na pokrycie kosztów zbrojeń. Nikt nie będzie musiał się obywać bez dobrego pożywienia i wygodnego mieszkania, ponieważ nie może sobie na to pozwolić. Nie będzie bezrobocia, inflacji i wysokich cen. Kłopoty, z którymi dzisiaj się borykają rodziny, przestaną istnieć. Każdy będzie mieć interesującą pracę oraz będzie mógł oglądać owoce swoich wysiłków i się nimi cieszyć5. Marzeniom o takim raju, którym będą kierować sami Świadkowie, towarzyszyło przez wiele lat pragnienie ustalenia daty jego nastania. Tych dat było w historii Świadków Jehowy bardzo dużo i niestety mijały one jedna za drugą, prowokując nowe rozczarowania. Z pewnością na ustalanie kolejnych dat rozpoczęcia się milenium duży wpływ miała prehistoria grupy. Otóż Świadkowie Jehowy wywodzą się z mozaiki grup powstałych po tak zwanym „wielkim rozczarowaniu”. W latach czterdziestych dziewiętnastego stulecia powstał w Stanach Zjednoczonych wielki ruch religijny w łonie protestantyzmu nazwany adwentyzmem. Jego wielkim prorokiem był William Miller. Opierając się na specyficznym rozumieniu tekstów zaczerpniętych przede wszystkim z księgi Daniela, obliczył, że koniec obecnego świata i nastanie panowania Jezusa w sposób widzialny na ziemi rozpocznie się w 1843 r. Później przesunął tę datę na 23 października następnego roku. Ostatnie tygodnie i dni przed tą datą upłynęły pod znakiem prawdziwego religijnego entuzjazmu, nie wyłączając sprzedawania majątków i rozdawania ich biednym. Data oczekiwana minęła, nie przynosząc żadnych oczekiwanych wydarzeń. „Wielkie rozczarowanie” po niespełnionej przepowiedni nie zmniejszyło jednakże aktywności religijnej. Powstało wiele grup, które różnorako tłumaczyły fakt niespełnionego proroctwa. Obok zawiązujących się wtedy różnych grup powoli przyjmujących kształt różnych denominacji adwentystycznych, powstał także zalążek przyszłych Świadków Jehowy, skupionych wokół Charlesa Russella. Ten nie mógł wyzwolić się z modelu zaproponowanego przez Millera i dokonał własnych kalkulacji, w efekcie których ustalił datę rozpoczęcia panowania Chrystusa na ziemi na rok 1914. I ta data nie przyniosła oczekiwanych zmian. Niemniej niespełnienie proroctwa nie zaowocowało zupełnym rozpadem grupy, a jedynie reinterpretacją proroctwa. Według nowej wizji, Chrystus panuje już od 1914 r., ale w sposób niewidoczny i będzie w ten sposób kierował światem przez czas życia pokolenia, które pamięta ów przełomowy rok6. Świadkowie podkreślają dziś, że data rozpoczynająca widzialne nastanie milenijnego królestwa jest bliska, ale wydaje się, że sami traktują tę bliskość dość względnie, skoro podpisują bądź są gotowi podpisać umowy z władzami państwowymi, których ważność określa się na wiele lat (np. niedawno przygotowywana umowa Świadków Jehowy z państwem włoskim ma obowiązywać 10 lat).

Tragedie pomyłek

Miller i Russell mylili się w swych przewidywaniach dotyczących daty nadejścia milenijnego czasu szczęścia na ziemi, lecz ich pomyłki nie prowokowały skrajnie dramatycznych efektów. Niestety nasz umęczony XX w. zakończyła seria tragicznych wydarzeń, które były efektem błędnej interpretacji meandrów historii, interpretacji wypracowanej przez przywódców małych grup religijnych i narzuconej pozostałym członkom tychże wspólnot.
Szczególnie obfitującą ziemią w nowe ruchy religijne jest Afryka. Specyfika kulturowa, jak również krwawe dziedzictwo najnowszej historii wielu państw afrykańskich skutkuje także bogatą mozaiką grup apokaliptycznych i milenarystycznych. Jednym z takich krajów, w którym notowana jest duża proliferacja nowych ruchów religijnych i magicznych, jest Uganda. Znawcy religii ugandyjskich, m.in. Keike Behrend, podkreślają, że w tym afrykańskim kraju na rozwój wielu nowych grup duży wpływ miała i ma sytuacja polityczna oraz stosunek władz do religii. Warto wspomnieć choćby nie tak dawno przecież zakończone krwawe rządy Idi Amin Dada. I to właśnie z Ugandy dotarła 18 marca bieżącego roku informacja o tragedii wielu członków grupy Odnowienie Dziesięciu Przykazań Bożych. W Kanungu, około 200 mil na południowy zachód od stolicy Ugandy Kampali, zginęło w płomieniach kilkuset członków tej grupy, należącej do tzw. afrykańskich Kościołów niezależnych. Szacuje się, że zginęło od 300 do 600 osób, w tym wiele dzieci. Nie wiadomo także, czy podpalenie świątyni, w której członkowie sekty zgromadzili się, można traktować jako zbiorowe samobójstwo czy zabójstwo. Ruch Odnowienie Dziesięciu Przykazań Bożych powstał w 1987 r. Grupa koncentrowała się wokół nie uznanych przez Kościół katolicki rzekomych objawień Maryi i Jezusa przeżywanych przez trzech wizjonerów. Faktycznym liderem grupy był Joseph Kibweteere (ur. 1931). W latach siedemdziesiątych prowadził działalność polityczną, a po przegranych wyborach w roku 1980, rozczarowany brakiem sukcesów, założył własny ruch religijny. Choć nosi tytuł „biskupa”, „kapłana”, a przez niektóre agencje informacyjne nazywany jest „eks-ksiedzem” - brakuje pewnych informacji na temat sprawowania przez niego urzędu pasterza w którymkolwiek z wyznań chrześcijańskich.
Doktryna grupy koncentrowała się wokół krytyki społeczeństwa i wyznań chrześcijańskich jako nie realizujących w pełni zasad ujętych w Dekalogu i wysiłkach w celu „odnowienia” dziesięciu przykazań. Bardzo silne było przekonanie o rychłym końcu świata, o nastaniu milenarystycznego królestwa. Kibweteere zapowiedział początek apokalipsy na 31 grudnia 1999 r., przesunięty następnie na 17 marca 2000. Można przypuszczać, ze grupa przygotowywała się do zbiorowego samobójstwa w dniu 17 marca. W trakcie poprzedzających te datę dni jedna z eks-sióstr należących do grupy obchodziła okoliczne wioski, zapowiadając przyjście Matki Bożej.
Choć dysponujemy ciągle niepełnymi danymi na temat tragedii, to jednak uderza już teraz tragiczne żniwo nie spełnionego proroctwa, jakby wymuszenie spełnienia przepowiedni według schematu - jeśli zapowiadany raj się nie urzeczywistnia, uciekajmy z tego potwornego świata.
Ugandyjska tragedia nie jest niestety wydarzeniem osamotnionym. Jeśli cofniemy się parę lat do roku 1997, przypomnimy sobie zbiorowe samobójstwo innej milenarystycznej grup Heaven's Gate7. Także w tym przypadku ocieramy się o wybór, którego przyczyny tkwią w rozczarowaniu lidera grupy do światopoglądu proponowanego przez szeroko rozumiany New Age. Początki grupy trzeba widzieć wiele lat przed tragiczną śmiercią kilkudziesięciu jej członków. Para fundatorów wspólnoty: Marshall „Herff” Appelwhite i Bonnie Lu Trousdale Nettles fascynowała się ezoteryzmem szczególnie rozwijającym się w Stanach Zjednoczonych w latach siedemdziesiątych dwudziestego stulecia. Ich spotkanie w 1972 r., a następnie związek doprowadza do powstania grupy. Doktryna proponowana przez tę parę, a po śmierci Nettles w 1985 r. rozwijaną przez Appelwhite, jest mieszaniną poglądów typową dla ruchów wywodzących się z parareligijnej magmy newageowskiej. Elementy dalekowschodnie współgrają z nową, rzekomo „naukową” interpretacją Biblii, a zaczerpnięte z myśli teozoficznej przekonanie o specjalnej roli ducha przewodnika łączy się ze specyficznymi praktykami ascetycznymi. Dominantą doktrynalną jest jednak wiara w bliskie nastanie nowej ery, którą będzie zwiastować przybycie na ziemię ufoludków. Do tego zwrotnego momentu historii ludzkość powinna się przygotować. Aby tego dokonać, grupa zainicjowała rodzaj szkoły prowadzącej do przemiany osobowości w „nowego człowieka”. Członkowie przyjęli nowe imiona, ubierali się w stroje niwelujące różnice płciowe. „Wychowanie” było bardzo drobiazgowe. Uczono się nawet, jak należy optymalnie trzymać maszynkę do golenia. Przygotowania do nadejścia upragnionej nowej ery trwały, ale nie następowały żadne zmiany na ziemi ani w kosmosie, które miałyby świadczyć, że upragniony czas już nadszedł. Narastało rozgoryczenie wobec New Age, zwłaszcza Appelwhite'a. Świadczą o tym niektóre jego zachowane wypowiedzi z lat dziewięćdziesiątych. Zawód potęgował fakt, że próba zainteresowania społeczeństwa ich doktryną spaliła na panewce. Momentem przełomowym było ukazanie się w 1997 r. komety Hale-Boop. Appelwhite zinterpretował to kosmiczne zjawisko jako wezwanie do „wstąpienia” do innej rzeczywistości, czego wyrazem stało się zbiorowe samobójstwo 39 członków grupy w willi położonej w San Diego w Kalifornii.

KONIEC CZ. 1 / 2